Thelema

W co inwestują thelemici

21 lipca 2023

Za chwilę kończę się pakować i ruszam ze swą ukochaną małżonką w kolejną podróż. Naszym głównym celem jest NOTOCON, organizowana co dwa lata konferencja amerykańskiej Wielkiej Loży O.T.O. W tym roku wydarzenie odbędzie się w Denver, w stanie Kolorado. To będzie nasz piąty NOTOCON. Uwielbiamy zapuszczać się w inne obszary tego świata, spotykać thelemitów i uczyć się przyglądać życiu z ich perspektywy. Wyciągane w takich okolicznościach wnioski wzbogacają.

Pierwszy raz mieliśmy okazję być na NOTOCONie w 2007 roku w Salem. Impreza zrobiła na nas kolosalne wrażenie. Bogaty program składał się z kilkudziesięciu prelekcji, warsztatów, rytuałów, lunchów z przemówieniami prominentnych członków O.T.O., uroczystego bankietu i koncertu, na którym wystąpił… wnuk Crowleya. Wykłady odbywały się w różnych salach po trzy naraz, a wybór tego, w czym uczestniczyć, był bardzo trudny. Po prostu wszystko wydawało się ciekawe. W aulach czterogwiazdkowego hotelu wystawiono stoiska, na których thelemici sprzedawali nowe i antykwaryczne książki, intrygujące parafernalia, biżuterię, koszulki i wiele innych wyprodukowanych przez siebie gadżetów. Zyski przeznaczali na rozwój swoich lokalnych ciał O.T.O. No i najważniejsza sprawa: ludzie. Kilkaset osób o podobnych zainteresowaniach, ale jakże różnych osobowościach! Poznaliśmy wiele ciekawych osób, a w kilku przypadkach luźne znajomości zamieniły się w prawdziwe przyjaźnie i całkiem sporo wspólnie zrealizowanych projektów. Zebranego doświadczenia wręcz nie wypada zestawić z poniesionymi kosztami.

Do domu wróciliśmy nie tylko z głowami pełnymi wiedzy, ale przede wszystkim zainspirowani. Rok później zorganizowaliśmy we dwoje pierwszą konferencję Lashtal Press. Oczywiście skala była znacznie mniejsza – samo znalezienie prelegentów okazało się  nie lada wyzwaniem – ale od czegoś trzeba zacząć, prawda?

***

Moje pierwsze doświadczenia z prelekcjami o podobnej tematyce miały miejsce w 1999 roku, kiedy przeniosłem się do Londynu. W jednej z okultystycznych księgarń znalazłem ulotkę informującą o organizowanych cyklicznie spotkaniach w pubie Princess Louise na Holborn. Na pierwszym piętrze wynajmowano duże pomieszczenie, które mogło pomieścić około 60 osób. Prowadzący spotkania zaczynał od ogłoszeń na temat podobnych wydarzeń w Londynie, a potem oddawał głos osobie, która prezentowała wykład. Tematyka była różna: magia chaosu, mity Cthulhu, wicca, kulty pogańskie, Dion Fortune, A.O. Spare, A. Crowley i wiele innych. Spotkaniom towarzyszyła luźna atmosfera. Ludzie popijali sobie drinki i doskonale odnajdowali się w eklektycznym środowisku. Po prostu mile spędzali ze sobą czas i byli autentycznie zainteresowani tym, co do powiedzenia mają inni. Po formalnych prezentacjach można było zadawać pytania i bardzo często rozwijała się interesująca, żywa dyskusja.

Tak poznałem Geralda Sustera. Zawsze zadawał pytania prelegentowi w charakterystyczny sposób. Wstawał i doniosłym głosem oświadczał: „Czyń wedle swej woli będzie całym Prawem. Bardzo dziękuję za prezentację. Była bardzo interesująca, ALEEEE….” I tu zadawał trudne i celne pytanie. Publiczność uwielbiała jego styl. Wszyscy gromko przyłączali się do nieco wydłużonego, prowokacyjnego „ale” i z rozbawieniem przyglądali się reakcji prelegenta.

Tego typu spotkania odbywały się nie tylko w pubach. Organizowały je (i nadal organizują) takie księgarnie, jak Atlantis, Treadwells i Watkins. Uwielbiałem w nich uczestniczyć. Nie tylko poszerzałem zakres swojej wiedzy, ale poznawałem interesujących ludzi. Na takie okazje księgarnie przygotowywały niewielki poczęstunek i wino – nieraz zebrani goście pozostawali do późna, ciesząc się wspólnym towarzystwem.

***

Jeśli chodzi o moje prezentacje, debiut odbył się w londyńskim O.T.O. Mistrz loży stwierdził, że mam na tyle bogate doświadczenia i przemyślenia na temat jednego z crowleyańskich rytuałów, że powinienem podzielić się nimi w szerszym gronie. Byłem bardzo nieśmiały. Nigdy nie występowałem publicznie. Poza tym wiedziałem, że wśród słuchaczy nie zabraknie ekspertów. Postanowiłem jednak przełamać się i zaryzykować poprowadzenie półdniowego warsztatu. Ponoć wyszło super, ale osobiście nie byłem zadowolony – organizacja materiału i sposób prezentacji według mnie pozostawiały wiele do życzenia.

Co jednak przekonało mnie do kontynuowania podobnych zajęć? Otrzymany feedback. Po warsztatach podeszło do mnie sporo osób i wyraziło wdzięczność za ukazanie kilku aspektów rytuału, o których do tej pory nie wiedziały. W duchu musiałem przyznać, że przygotowania do warsztatu okazały się naprawdę twórcze. Uporządkowałem sobie wiele kwestii na temat prezentowanego zagadnienia. Korzyści były obopólne.

Chcąc usprawnić swój warsztat, zacząłem oferować regularne zajęcia. W O.T.O. trafiłem na wspaniałe, przyjazne środowisko – okazało się wyrozumiałe, a jeśli krytyczne, to w sposób konstruktywny. Ludzie po prostu byli pomocni i ciepli. Nikt siebie nie wywyższał i zawsze czułem wsparcie bardziej doświadczonych i zaawansowanych aspirantów.

Postanowiłem również uczestniczyć w jak największej ilości wydarzeń nie tylko w O.T.O., ale i tych publicznych. Chciałem uczyć się od lepszych prelegentów i wyciągać wnioski, słuchając tych gorszych. Czułem, że zbieram doświadczenie, poszerzam wiedzę i – co równie istotne – nawet w roli pasywnego słuchacza przyczyniam się swoją obecnością do tworzenia thelemicznej kultury. Odkryłem, że uczestnictwo w wykładach i warsztatach poświęconych temu, co mnie pasjonuje, pobudza intelektualnie, umysł zaczyna pracować na przyśpieszonych obrotach i pod wpływem inspiracji tworzy nowe idee.

Z perspektywy czasu uważam, że była to doskonała inwestycja. Dziś mam za sobą setki prowadzonych zajęć na trzech kontynentach. Poznałem świetnych ludzi, mierzyłem się z trudnymi pytaniami słuchaczy i ich wymagającymi oczekiwaniami, usystematyzowałem wiedzę i pokonałem stres towarzyszący publicznym wystąpieniom. Olbrzymią radość dają mi szeroko otwarte oczy uczestników, ich uśmiechy, a nieraz łzy. Jeśli organizatorzy pozwalają, nie czytam, staram się mówić sercem i szukać głębokich nici porozumienia. Wszak komunikacja to komunia.

***

Kiedy przyglądam się thelemicznej społeczności w Polsce, myślę, że jest na bardzo wczesnym, wręcz niemowlęcym etapie rozwoju. Oczywiście generalizuję, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że ludzie nie inwestują w siebie tyle, ile by mogli, by nie powiedzieć, ile powinni. Postawię tu śmiałą tezę: rezultat wynikły z takiej inwestycji generuje proporcjonalne sprzężenie zwrotne. Innymi słowy, im więcej wkładamy w siebie, tym naturalnie rodzi się większa potrzeba, żeby dzielić się doświadczeniem.

Oczywiście istnieją od tej reguły wyjątki. Nie każdy ma takie czy inne predyspozycje, nie każdy czuje potrzebę do ekstrawertycznych wynurzeń. Ale z drugiej strony warto zadać sobie pytanie o naszą partycypację w urzeczywistnieniu etosu thelemy. Przecież tworzy go trwała ekspansja indywidualnej natury człowieka i społeczne zaangażowanie w propagowanie Prawa… Co pozostawimy po sobie? Jaki wpływ nasze życie ma na rozwój thelemy na poziomie rodzinnym, kolektywnym, planetarnym? Jaki wkład mamy w tworzenie witalnej kultury thelemy?

Biorąc to wszystko pod uwagę, nie pamiętam, kiedy ostatni raz rozmawiałem z osobą spoza O.T.O. z naszego kraju, która była na ciekawym wydarzeniu poświęconym thelemie i przywiozła z podróży intrygujące historie i inspiracje. Nie pamiętam, kiedy czytałem rzetelną recenzję książki, nie mówiąc o własnych, twórczych inicjatywach, prelekcjach, warsztatach. Niski poziom edukacji doskonale widać na przykładzie olbrzymiej ilości krążących w sieci nieporozumień na temat thelemy. Jako dobry przykład można podać próby wykreowania „thelemy bez Crowleya”, próby, która rozpada się w pył przy choćby pobieżnej hermeneutycznej dekonstrukcji świętych ksiąg. Innym przykładem mogą być tendencje do redukowania systemu do jednej z wielu szkół okultyzmu przy jednoczesnym zignorowaniu jego aspektów religijnych, naukowych i artystycznych (a przecież Crowley definiuje magiję jako „sztukę życia”!). Za mało czytamy kanonicznej literatury, za mało podróżujemy, nie poznajemy ludzi z krwi i kości, nie otwieramy się podczas rozmów, a znaczną część wniosków wyciągamy na podstawie toksycznych opinii wyrażanych w mediach społecznościowych.

Oczywiście łatwo narzekać, ale nie o to chodzi. Ważne jest to, jakie praktyczne lekcje pozyskujemy z obserwacji i co z tym wszystkim robimy. Myślę, że kultura thelemy powinna opierać się na dwóch silnie oddziaływujących na życie publiczne filarach: edukacji i sztuce. Rozwojowi w tych obszarach powinny towarzyszyć czyste intencje, najwyższe aspiracje i chęć podnoszenia kompetencji, zarówno własnych, jak i ludzi wokół. Wszystkie te elementy przyczynią się do powstania nowej jakości i profesjonalnej postawy, która nie tylko uwiarygodni nasz ruch w oczach profan, ale przyczyni się do jego przetrwania przez różne zawirowania dziejów. Aby móc realnie partycypować w tym Wielkim Dziele, musimy w siebie inwestować.