Pomrok
Prezentowany tekst ukazał się w magazynie O.T.O. “Neszer”, nr 24, grudzień 2019 e.v.
Zimowa opowieść
Kilka dni temu znajomy wrzucił prześmiewczo na swoim fejsie gifa przedstawiającego nosorożca pędzącego na bieżni i wpatrującego się w plakat z pięknym jednorożcem. Wyraźnie widać, że biedne zwierzę robi wszystko co może, aby doścignąć swój ideał. Poci się przy tym niemiłosiernie i dalej przebiera kopytkami. Oczywiście pod postem pojawiła się masa komentarzy, w których wyszydzano zwierzaka za głupotę, krótkowzroczność i znikomą efektywność.
Coś jednak mnie tknęło i kazało chłodnym okiem ocenić scenę na obrazku. Fundamentalnie wszyscy znajdujemy się w tym samym położeniu, co nosorożec. Pokój, w którym przebywał, nazwałbym „życiem”. Wchodzimy do niego przez drzwi i mamy w nim tyle do eksplorowania, że wydaje nam się, że ta przygoda będzie trwała wiecznie. Potem los wrzuca nas w tryby rutyny – szkoły, pracy, rodzinnego życia, a na pociechę częstuje nas kilkoma okruchami zwanymi „wolnym czasem”. Przebieramy nóżkami, wymachujemy łapkami, wykrzykujemy kilka ważnych i miliardy nic nieznaczących słów i wreszcie umieramy. Wszyscy. Bez wyjątku.
Nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy wyśmiewać tego cholernego nosorożca, ponieważ czeka nas ten sam koniec. A gdyby przyjrzeć się sprawie bliżej, okaże się, że niektórym z nas idzie gorzej niż spoconemu zwierzakowi. Grunt, że dzięki swoim wysiłkom ma niezłą kondycję i dba o swe ciało, które jest tymczasowym wehikułem dającym moc doświadczania smutku i szczęścia. Ma też coś jeszcze. Coś, co w naszej konsumpcjonistycznej, nastawionej na szybki materialny sukces i zadufanej kulturze staje się nieraz pośmiewiskiem. To nieosiągalny ideał. A ten, po głębszym namyśle, wydaje się mieć o wiele większą wartość sprawczą niż małe ideały osiągalne. Zaryzykuję tu stwierdzenie, że niektórym z nas idzie gorzej niż nosorożcowi – brak nam pod nogami bieżni i plakatu z idolem napędzającym do twórczych i radosnych działań. A przecież z lektury Księgi kłamstw doskonale wiemy, jak kończy syty pielgrzym.
W dzisiejszym świecie idol kojarzy się z czymś niefajnym – ślepym zapatrzeniem, fanatyzmem, plotkami, niecnym stylem życia i robieniem ludzi w balona na kasę. To paradoks, albowiem z jednej strony niemal cały marketing polega na wbijaniu ludziom do głowy, że skoro piosenkarz, piłkarz, była miss Polonia i aktor lubią dany produkt, my też powinniśmy po niego sięgnąć. Z drugiej strony wyśmiewa się młodych duchowych poszukiwaczy i przestrzega, by nie poddawali się namowom swych przewodników i „guru”. Słyszymy „Myśl za siebie!”. Jasne…. W zachodniej konsumenckiej kulturze, która robi wszystko, by nas zdezorientować, zniewolić i zmusić, byśmy żyli zgodnie z jej wartościami oraz zasadami gry.
Noc ciemna
To chyba dobry czas na to, by przedstawić drugie źródło mych grudniowych rozmyślań. Nie tak dawno temu zapoznałem się z artykułem Johna Schumakera, „The Demoralized Mind”. Autor postuluje w nim, że nieodwracalnie wkraczamy w erę depresji i egzystencjalnego rozstroju. Coraz więcej ludzi doświadcza psycho-duchowego kryzysu, w którym „ofiary czują się ogólnie zagubione, niezdolne do znalezienia sensu, celu i źródeł spełnienia”. Dalej zauważa, że „takie cechy odpornościowe, jak cierpliwość, powściągliwość i hart ducha ustąpiły miejsca rzeczom skupiającym uwagę na bardzo krótki czas, nadmiernemu pobłażaniu i masturbacyjnemu podejściu do życia”.
Za powody takiego stanu rzeczy Schumaker uznaje indywidualizm, materializm, hiperkonkurencję, chciwość, nadmierne komplikowanie spraw, przepracowanie, pośpiech i długi. Kreatywność i mistrzostwo zostały zastąpione przez pasywną odtwórczość, próżność i najzwyklejsze marnotrawstwo. Dominującym odczuciem staje się nuda, którą próbujemy zabić pozornymi, krótko działającymi lekami w postaci jeszcze bardziej ogłupiających masowych wytworów technologii i niskiej kultury. Nasze zaspokojenie jest warunkowane i staje się zależne od coraz większej ilości konsumowanych rzeczy.
Świat wydaje się być samonapędzającą się spiralą, w której jedynym wyznacznikiem sukcesu jest produkcja, koniunktura gospodarcza i pogłębiające się uzależnienie od „dóbr”. Używając słów Schumakera, „ludzka kultura zmutowała i stała się socjopatyczną maszyną marketingową napędzaną przez ekonomiczne priorytety i psychologiczną manipulację”.
Rezonuje to doskonale z tym, co Crowley pisał już w 1926 roku w liście do Henryego Forda: „Ludzkość stanęła podświadomie przed przełomowym wyborem pomiędzy podłym myślowym i moralnym posłuszeństwem względem systemu, który opiera się na despotyzmie i kłamstwie, a pozbawioną celów i zasad anarchią, w której liczy się jedynie osiąganie natychmiastowych i sztucznych korzyści”.
W tym samym liście Crowley adresuje pustkę, którą dostarcza materializm:
Największym przekleństwem pańskiego wspaniałego kraju jest obsesyjna wręcz żądza stałego wzbogacania się. Zbyt często bogactwo postrzega się jako cel, a nie jako środek. A jeśli widzi się je jako środek, to tylko do tego, by dostarczało więcej przyjemności, próżnych rzeczy i krzywdzącej mocy. Człowiek wydatkuje całą swą siłę i marnuje życie na kupowanie samochodów. A potem jedynie chełpi się ich posiadaniem, wymusza na całym świecie wokół, by je podziwiał, używa ich do rozjeżdżania przechodniów i tym podobnych okropieństw, zamiast wykorzystywać ów potencjał do celów duchowych, by rozkoszować się pięknem natury i świeżym powietrzem, by podróżować do nowych obszarów wiedzy i zdobywać nowe szczyty mądrości.
Ostatnimi laty nawet podróżowanie stało się integralną częścią wielkiego biznesu. Turystyka eksploatuje i niszczy dziewicze obszary na niespotykaną dotąd skalę. Na naszych oczach wymierają całe gatunki zwierząt, morza zasypywane są masami plastiku i ludzkich odchodów.
Jakże trafną diagnozę dzisiejszego świata postawiła Olga Tokarczuk: „Zamiast usłyszeć harmonię świata, usłyszeliśmy kakofonię dźwięków, szum nie do zniesienia, w którym rozpaczliwie próbujemy dosłuchać się jakiejś najcichszej melodii, najsłabszego chociaż rytmu”. Dalej zauważa ona:
Wszystko jest od siebie oddzielone, żyje osobno, bez związku. Żeby łatwiej nam było to znieść dostajemy numery, identyfikatory, karty, toporne plastikowe tożsamości, które próbują nas zredukować do użytkowania jakiejś jednej cząstki tej całości, którą przestaliśmy już dostrzegać. Świat umiera, a my nawet tego nie zauważamy. Nie zauważamy, że świat staje się zbiorem rzeczy i wydarzeń, martwą przestrzenią, w której poruszamy się samotni i zagubieni, miotani czyimiś decyzjami, zniewoleni niezrozumiałym fatum, poczuciem bycia igraszką wielkich sił historii czy przypadku. Nasza duchowość zanika albo staje się powierzchowna i rytualna. Albo po prostu stajemy się wyznawcami prostych sił – fizycznych, społecznych, ekonomicznych, które poruszają nami jakbyśmy byli zombie.
Kryzys klimatyczny i polityczny, w którym dzisiaj próbujemy się odnaleźć i któremu pragniemy się przeciwstawić, ratując świat, nie wziął się znikąd. Często zapominamy, że nie jest to jakieś fatum i zrządzenie losu, ale rezultat bardzo konkretnych posunięć i decyzji ekonomicznych, społecznych i światopoglądowych (w tym religijnych). Chciwość, brak szacunku do natury, egoizm, brak wyobraźni, niekończące się współzawodnictwo, brak odpowiedzialności sprowadziły świat do statusu przedmiotu, który można ciąć na kawałki, używać i niszczyć.
“Radykalny” thelemita powie: „Wyluzuj, bracie. Wszystko płynie. To Wola Wszechświata.” Zgadzam się z tym. Ale mój głos sprzeciwu, mój gniew, jest również przejawem tej samej Woli. Crowley grzmiał w eseju Obowiązek: „Pogwałceniem Prawa thelemy jest nadużywanie naturalnych predyspozycji zwierząt oraz przedmiotów, które dokonuje się poprzez zmienienie właściwych im funkcji zdeterminowanych przez ich historię i strukturę”. A w kolejnym akapicie przestrzegał przed naruszeniem równowagi w przyrodzie, której człowiek nie jest panem, lecz integralną częścią.
Przywołując ponownie Tokarczuk, „coś jest ze światem nie tak”.
Przedświt
Schumaker doszedł do wniosku, że zmiany są nieodwracalne i przewartościowanie może dokonać się jedynie w wyniku wydarzeń o katastrofalnych konsekwencjach.
Oczywiście cynik powie: „Jak to? Przecież wkroczyliśmy w Nowy Eon, w którym egzystencja jest radością!”. Wtedy przypominają mi się słowa Mistrza Theriona z Księgi Thota: „Porównanie wydarzeń mających miejsce pięćset lat przed rozpoczęciem ‘powszechnej ery’ i pięćset lat po nim z takim samym okresem w odniesieniu do roku 1904 może być nader pouczające. Obecnego pokolenia nie ucieszy wniosek, że następne pięćset lat będzie niczym średniowiecze”. Najbliższa przyszłość wcale nie wydaje się być różowa.
Szczęśliwie Schumaker zastanawia się, co zrobić, aby przebudować nieświadome podstawy naszego życia. Uważa przy tym, że psychologia i psychiatria nie są w stanie rozwiązać wszystkich problemów, z którymi należy się w tym kontekście zmierzyć, ponieważ trawiące nas choroby atakują społeczną tkankę, zwaną „kulturą”. Tym owe dziedziny się po prostu nie zajmują.
Przeprogramowanie musi odbywać się poprzez ponowne odkrycie głębszych warstw naszego jestestwa. Musimy wyrobić w sobie nawyk do ciągłego wpatrywania się w naturę rzeczy, rozpoznawania destrukcyjnych trendów i uczenia, jak się im przeciwstawiać. Należy także wyposażyć się w strategie rozwijające charakter umożliwiający takie spojrzenie na świat, w którym lepiej rozumiemy siebie, innych ludzi, a także otaczającą nas przyrodę.
I tu na scenę wkracza O.T.O. Nasze inicjacje są niczym innym, jak biletem umożliwiającym podróż do wewnątrz. Zresztą opiera się na tym cała inicjacyjna mitopeja thelemy. Musiałbym być jednak niesamowicie naiwny, żeby stwierdzić, że przejście trzech-czterech ceremonii umożliwi wgląd w siebie. Poddanie się rytuałowi nie odrobi za nas lekcji. Procesowi musi towarzyszyć introspekcja, kontemplacja i nieprzerwane konstruktywne kwestionowanie wartości, w które wplątuje nas kultura. Musimy stale zadawać sobie pytania o to, jakim człowiekiem chcemy być i w jakim chcemy żyć świecie. A potem zmieniać i siebie, i świat.
Od dziesiątek lat towarzyszy mi stara dobra punkowa zasada: Do It Yourself. Nie czekam na innych, na cud, w którym samoistnie spełnią się marzenia, tylko zakasuję rękawy i biorę się do roboty. Kiedy chciałem poznać inspirujących muzyków, założyłem pismo muzyczne. Kiedy nie miałem fajnych książek pod ręką, zacząłem je tłumaczyć. Kiedy brakowało mi zorganizowanej społeczności thelemicznej w Polsce, w której można byłoby eksperymentować i inicjować nowe prądy kulturotwórcze, to aktywnie zacząłem partycypować w jej stworzeniu. Kiedy zamarzyła mi się w pobliżu domu restauracja wegetariańska na odpowiednim poziomie, to ją otworzyłem. Nie oznacza to oczywiście, że wszystko robię sam i nie doceniam bliskich, którzy w te projekty włożyli również swe serca. Chodzi mi tu jedynie o inicjatywę i następnie odpowiednie dystrybuowanie energii.
Czasem to boli, czasem frustruje, czasem męczy, ale jestem pewien, że działa. Nie czekaj zatem, tylko zacznij przeobrażać świat na swą modłę. Wypełniaj go uśmiechem, serdecznością, bezinteresownością i stworzonymi przez ciebie pięknymi rzeczami, które mają potencjał do zmiany także i innych ludzi. Dąż do Piękna, Harmonii, Zdrowia na wszelkich płaszczyznach. Prawda, Tolerancja i Pokój to trzy pozdrowienia na wierzchołkach naszego mistycznego Trójkąta.
Nie chcę, aby moje słowa były odbierane jako próba zniechęcenia do materialnych dóbr. Rzeczy są piękne. Ale zastanówmy się dwa razy zanim po roku używania telefonu zdecydujemy się na zakup nowego modelu. Pomyślmy z czym wiąże się jego produkcja i co dzieje się z wyrzuconym na śmieci plastikiem. Stańmy się bardziej refleksyjni, uczmy się dostrzegać osobiste historie rzeczy i to, jaki wpływ mają na naszą planetę i na nasze zdrowie psychiczne.
Przeprogramowanie jest możliwe dzięki aktywnej partycypacji w działaniach zmieniających społeczną tkankę. Myślę, że to zadanie przypada głównie myśli magicznej, odczuwającej współistnienie wielu planów i ich wzajemne zależności. Nie dziwi wcale, że tak wielu magów, neopogan, wiccan i im podobnych zbuntowanych duchów tak mocno angażuje się w ruchy ekologiczne, działalność na rzecz praw zwierząt oraz przejawia pozytywne nastawienie do LGBT. To po prostu oczywista manifestacja Światła, Miłości, Życia i Wolności.
W systemie O.T.O. partycypacja może przyjmować najprostsze formy: uczestnicz w spotkaniach, dyskutuj, a jeśli brak ci odwagi, słuchaj i wyciągaj wnioski. Ale przede wszystkim działaj. Mistrzowie ciał oraz inicjatorzy powinni niezłomnie wskazywać metodologię pozwalającą pracować z inicjacjami oraz podsuwać pod nos materiały edukacyjne. Sądzę, że esej Crowleya pod tytułem „Obowiązek” to doskonały przewodnik.
Staraj się również jak najczęściej uczestniczyć w misterium Mszy Gnostyckiej i nieustannie medytuj nad jej kredo. Jestem święcie (jakżeby inaczej!) przekonany, że narzędziem reprogramującym rzeczywistość jest Msza Gnostycka. To istne “spotkanie ziemi i nieba”. Obdarza magicznymi “cnotami” i uzdrawia. Jej przebieg obraca się wokół tego, co najważniejsze, co tak kosmiczne, a przy tym nadal tak ludzkie, że brak nam słów, by wyrazić jej przekaz. Msza reorientuje nas i dostraja percepcję w taki sposób, aby rzeczywistość jawiła się w harmonijnych proporcjach, w których człowiek, chociaż z jednej strony jest potężnym stwórcą na tym padole, tak z drugiej jest ledwie kroplą w oceanie czasu. Msza Gnostycka uczy nas wdzięczności i szacunku do sił, które nas stworzyły oraz które posiadamy i my.
Reorientacja to doskonałe słowo. Orient, czyli wschód, jest źródłem mądrości i oświecenia. Powinniśmy robić wszystko, co w naszej mocy, by kierować się w jego stronę. To właśnie jest droga prawdziwego Templariusza Wschodu.
Uważam, że aby zmienić świat, potrzebujemy religijnego nastawienia w prawdziwym znaczeniu tego słowa. A przecie wywodzi się ono z religare, które oznacza „ponowne zjednoczenie”. Tu nie chodzi o automatyczne odprawianie rytuałów, ślepe naśladownictwo, bezrefleksyjną obecność na Mszy Gnostyckiej. Życie religijne to takie życie, w którym postrzegamy każde wydarzenie jako Misterium o kosmicznej randze. To zjednoczenie dokonuje się pomiędzy podmiotem i przedmiotem, obserwatorem i obserwowanym. Nie tylko generuje empatię i współodczuwanie, ale przede wszystkim prowadzi do doświadczenia ekstazy. I znów pomocna okaże się nam etymologia. Słowo to pochodzi z greckich eks i stasis, które w połączeniu znaczą „wyjście poza siebie”. Jedynie w tym stanie, poza „ja”, poza jego krzykiem zagłuszającym wszystkie głosy ludzi i zwierząt, poza nieustannie dudniącym echem w najodleglejszych zakamarkach naszego człowieczeństwa, tylko tam, usłyszymy Mistrza, który przemawia głosem ibisa: „Wszystkie ścieżki są jednakowo nieskończone, wiecznie wiją się w zakątkach niewypowiedzianego cudu”.
Bez doświadczania tego Cudu jesteśmy straceni.