Poniższy fragment pochodzi z powieści Aleistera Crowleya The Diary of a Drug Fiend (,,Pamiętnik narkomana”). Bohaterowie książki, sir Peter Pendragon i jego żona Lou, uczestniczyli w Mszy Gnostyckiej podczas swego pobytu w Opactwie Thelemy na tajemniczej wyspie Telepylos. Bazyl King to alter ego autora powieści. Cytaty oznaczone cudzysłowem pochodzą z Liber XV. Mszy Gnostyckiej. Jej przekład znajduje się tutaj.
***
– Większość rytuałów – zgodził się Bazyl King – to próżne przestrzeganie zwyczajów. Ale jeśli w człowieku istnieje coś takiego jak tak zwana duchowa moc, to wymaga ona wygenerowania, nagromadzenia, kontrolowania i wykorzystania za pomocą odpowiednich środków, które tworzą prawdziwy rytuał.
I faktycznie, ta dziwna ceremonia, która odbyła się w jego Wieży Tytana, wywarła na mnie duże wrażenie.
Uderzyła mnie już pierwsza kolekta [zatytułowana ,,Słońce” – przyp. tłum.]:
– „Panie widzialny i odczuwalny, dla którego ta ziemia jest ledwie zamarzniętą iskrą, obracającą się wokół Ciebie w rocznym i dziennym ruchu, źródło światła, źródło życia, niech Twoja wieczysta promienistość podnosi nas na duchu w ciągłej pracy i radości, tak abyśmy mogli nieustannie doświadczać Twej hojności i w swej orbicie dzielić się światłem i życiem, pokarmem i radością z tymi, którzy krążą wokół nas, ciesząc się substancją i blaskiem, na wieki wieków”.
Wibrujące tajemniczym uniesieniem słowa przepełniły mnie najgłębszym religijnym uczuciem. A mimo to nawet najbardziej zatwardziały materialista nie mógłby sprzeciwić się ich treści.
Następnie, po przywołaniu mocy narodzin i reprodukcji, wszyscy wstali i z wysublimowaną prostotą zaadresowali kolejne słowa do Śmierci. Niczego nie maskowali, niczego nie unikali, ale postanowili stawić czoła temu przemożnemu faktowi z pogodą ducha i godnością. Samo powstanie na spotkanie ze Śmiercią, wydało mi się szlachetne i imponujące.
– „Kresie wszystkiego co żyje, niezbadane jest Twe imię. Obdarz nas łaską, gdy nastanie Twoja godzina”.
Ceremonia zakończyła się hymnem, który przetoczył się niczym grzmot wśród wzgórz i odbił się echem od wielkiej skały Telepylosu.
Był to bardzo ciekawy szczegół życia w opactwie. Jeden akt niepostrzeżenie zlewał się z następnym. Nie było żadnych nagłych zmian. Życie zorganizowano na wzór stałego działania turbiny, a nie drgającego odgłosu silnika. Każdy akt był jednakowo sakramentem. Wyeliminowano zmienność i gwałtowność zwykłego życia.
[…]
Księżyc zatonął za wzgórzem. Chłopi dopili wino i poszli śpiewając do swoich chat. Lou i ja zostaliśmy sami pod gwiazdami. Wiatr niósł szum morza ku pachnącym zboczom. W miasteczku pogasły światła. Nad szczytem skały świeciła Gwiazda Polarna. Utkwiliśmy w nią wzrok. Jakże łatwo mogliśmy wyobrazić sobie precesję równonocy jako coś identycznego z naszą niekończącą się podróżą przez czas.
Lou ścisnęła mocniej moją dłoń, a ja nieświadomie zacząłem powtarzać słowa kredo:
– „Uznaję moje życie za jedno, indywidualne i wieczne, które było, jest, i będzie.”
Wyszeptała mi do ucha:
– „Wierzę w komunię Świętych”.
Dotarło do mnie, że jestem głęboko religijnym człowiekiem. Całe życie szukałem kreda, które nie obrażałoby mojej moralności ani intelektu. Teraz zrozumiałem tajemniczy język mieszkańców Opactwa Thelemy.
– „Niechaj Kapłan będzie czysty na ciele i duszy!”
Miłość Lou uświęciła moją wolę, której zadaniem było dokonać Wielkiego Dzieła.
– „Niechaj Kapłan będzie żarliwy na ciele i duszy!”
[…]
Nie wiem, jak długo siedzieliśmy pod gwiazdami. Poczuliśmy głęboki wieczny spokój, który zstąpił niczym gołębica, potrójny język płomienia, i zamieszkał w naszych duszach, które stały się jedną duszą na wieki.
(c) Krzysztof Azarewicz