Dziś, 12 lipca 2024 e.v. obchodzimy szesnastą rocznicę przeprowadzenia pierwszych inicjacji O.T.O. w Polsce, a za dwa dni wypadają dziesiąte urodziny trójmiejskiego lokalnego ciała O.T.O. – oazy Shangri-La. Jak zwykle w przypadku rocznic, pozwoliłem sobie sięgnąć do archiwów i zapisków, aby powspominać i poddać refleksji to, co wydarzyło się w ciągu tych lat.
Lubię prowadzić kalendarium. Nie tylko skrzętnie odnotowuję ważne wydarzenia z mojego życia, ale jedną z pierwszych czynności dnia jest lektura „kartki z kalendarza”. W skali mikro dokonuję recenzji zapisków z poprzedniego dnia, a w skali makro sprawdzam, co wydarzyło się tego dnia rok, dwa, trzy… dwadzieścia lat temu. To daje pespektywę. Inspiruje do refleksji. Uzmysławia, czym wypełnione jest nasze życie. Kalendarium to taki element praktyki karma-jogi.
Wydaje mi się, że takie refleksyjne podejście umożliwia nam ocenę tego, jak duży wpływ mamy na kształtowanie swojego życia, a jak bardzo ulegamy wpływom z zewnątrz. Innymi słowy, czy jesteśmy aktywnymi artystami, pracującymi nad swoim Wielkim Dziełem Życia, czy jedynie pasywnymi wytworami innych, golemami ukształtowanymi zgodnie z zasadami odebranej edukacji, ze światopoglądem zaserwowanym przez środowisko, w którym dorastaliśmy i zestawem wartości wpojonym przez lokalną kulturę, trendy i reklamy. Oczywiście nikt nie wyzwoli się z zewnętrznych wpływów, a w pewnym sensie jesteśmy bękartami kultury i cywilizacji, ale chodzi mi o coś innego: o samoświadomość, autentyczność i integrację.
Wszyscy lubimy myśleć, że jesteśmy panami swojego losu. Z pewnością każdy z nas znalazł się w sytuacji, w której usłyszał od innej osoby: „To takie proste”, „Luz, zrobię to bez problemu”, „Jakbym był na twoim miejscu, ogarnąłbym to dwa razy szybciej”. A potem? Nic. Żadnego działania. Żadnej reakcji. Tylko puste słowa. I mijający czas. Obietnice stają się eteryczne, powietrzne, nienamacalne. Prowadzenie dziennika wypunktowuje takie zdarzenia w bezlitosny sposób i rozlicza z danego nam na tym padole czasu. Aż chciałoby się w tym miejscu postawić prowokacyjną tezę: to, co nie zostało spisane, tak naprawdę nie zaistniało.
Łatwo ulec wyzwaniom związanym z codziennością. Szkoła, praca, inne obowiązki dnia mogą wprowadzić nas w stan przypominający śpiączkę. Wynurzenie z tego letargu jest krótkotrwałe i trudno mówić o przebudzeniu oraz klarowności umysłu. To spazm, który pojawia się i mija. Na chwilę otwieramy oczy: „O, przecież to takie dla mnie ważne!”, po czym znów dajemy się ponieść napierającej fali wyzwań rzeczywistości i zapominamy.
Crowley pisał w Liber alef: „Pamięć jest zaprawą dla domostwa umysłu. Bez niej nie może istnieć ani spójność myśli, ani indywidualność”. Na poziomie neurologicznym pamięć to zdolność magazynowania i odtwarzania informacji, natomiast na poziomie magiczno-religijnym pamięć to zdolność refleksyjnego upamiętniania indywidualnej i uniwersalnej kosmologii.
Wszystkie istotne rytuały thelemiczne są tak naprawdę takim upamiętnieniem. Nawet kojarzony z sekretem O.T.O. Rytuał Gwiezdnego Szafiru, dzięki zaproponowanej przez Crowleya formule Tetragrammatonu, jest upamiętnieniem i inscenizacją wielkiego kosmicznego dramatu, który rozgrywa się pomiędzy Chaosem (Set, Pater, Chija,), porządkiem Natury (Izyda, Mater, Neszama,), Adeptem (Horus, Filius, Ruach) i jego Aniołem Stróżem (Harpokrates, Filia, Nefesz). I tylko dzięki rozpatrywaniu tej praktyki z punktu widzenia kosmografii, będziemy w stanie odkryć to, kim jest stojący wewnątrz kręgu operator. Odkrycie to można przyrównać do szoku powstałego na skutek trafienia piorunem – operator przypomina o sobie i odtwarza porozrzucane do tej pory duchowe engramy w absolutnie ekstatycznej Mszy Kosmosu.
Nawiasem mówiąc, w kontekście powyższej analizy, opinie ludzi, którzy uproszczają Sekret O.T.O. do specyficznej techniki magii seksualnej, wśród mieszkańców Miasta Piramid wzbudzają jedynie politowanie. Seksualność jest zaledwie symbolem czegoś znacznie potężniejszego.
Warto również pamiętać, że dziennik magiczny nie jest magiczny, dlatego, że stanowi rejestr odprawianych rytuałów i przeprowadzonych kabalistycznych egzegez, ale dlatego, że świadczy o magiczności twojego życia, na które składają się „zwykłe” wydarzenia, nawyki i refleksje.
Już samo prowadzenie dziennika jest rytuałem, a jego lektura jest kosmogonicznym upamiętnieniem czegoś, co Msza Gnostycka nazywa „heroizmem i trudem wcielenia”, a inicjacje O.T.O. – przygodami Boga wędrującego ścieżką wieczności. Sama fizykalność dziennika jest natomiast talizmanem, kondensatorem specyficznych treści, które umożliwią przyszłym pokoleniom dokonanie korekt w systemie gwiezdnej nawigacji. Utrwalone przygody stają się podstawą do tworzenia mitu, niezwykle istotnego nośnika archetypowych treści, dzięki którym, parafrazując słowa sir Edwarda Coke’a (1552–1634), może zachować się pamięć o człowieku.
Wspominam powyżej o przyszłych pokoleniach, albowiem dziennik, podobnie jak rytuały upamiętnienia, można rozpatrywać z perspektywy kolektywnej. Tradycja magiczna w dużej mierze opiera się na kodeksach, grymuarach i diariuszach – na słowie ducha zaklętego w ciele materii. Dlatego tak istotne jest według mnie prowadzenie kronik lokalnych ciał O.T.O. Pomagają one budować lokalną thelemiczną społeczność, którą spaja pamięć o minionych dniach, sukcesach i porażkach. Takie zwyczaje tworzą wspólnotę i pomagają przeżyć czasy kryzysu. Wszak do przetrwania thelemy w czasie światowych wyzwań przyczyniły się pozostawione przez Crowleya liczne zapiski, a zachowane transakcje pierwszych ciał O.T.O. pomogły odtworzyć historyczne dziedzictwo zakonu. Oczywiście nie chodzi tu tylko o wartość historyczną zgromadzonego materiału, ale przede wszystkim o to, że pozwala on ocenić skalę wydarzeń i sprawczość. Praca w świątynnym laboratorium, której nie towarzyszy dokładny zapis, zostaje zredukowana do poziomu pozbawionego substancji happeningu.
Z perspektywy jednostki najważniejsze jest to, że zapisany materiał – czy to w formie dziennika, czy treści kosmogonicznego rytuału – umożliwia nam podłączenie się do autentycznej magiczno-religijnej tradycji i przeżycie osobistej hierofanii. I taki też jest charakter tego przeżycia – osobisty. Nie rozpowiada się o nim wszem i wobec w mediach społecznościowych, lecz aplikuje się czwartą moc Sfinksa – Milczenie.
Ale przecież zadaniem hierofantów jest objawianie misteriów, komunikowanie ich tym, którzy stają u progu wrót inicjacji. Pogodzenie tych przeciwstawnych sobie funkcji – mówienia i milczenia – jest nie lada sztuką, ale także warunkiem sine qua non przeobrażenia aspiranta w adepta. Możemy wprawiać się w tej sztuce poprzez refleksje nad cichymi wspomnieniami zakodowanymi w dziennikach i wokalne odprawianie rytuałów upamiętniających wzniosłość sił, które nas stworzyły i dzięki którym tworzymy i my.