Thelema

Praktyka

5 listopada 2019

Great Work

Przeredagowany fragment tekstu “Wielkie Dzieło Minervala”, opublikowanego w magazynie O.T.O., “Neszer” (nr 23, wrzesień 2019 e.v.). Prezentowana wersja nie zawiera bezpośrednich odniesień do systemu O.T.O.

 

„Dlatego nakazuję ci, byś przyszedł do mnie na Początku, albowiem jeśli uczynisz choć krok jeden na Ścieżce, iść musisz nieuchronnie aż do końca.”

Liber CLVI

 

Podczas dzisiejszej porannej medytacji doszło do mnie, jak łatwo zmarnować czas. Do mniejszego bądź większego stopnia robimy to wszyscy, ale mi chodzi o taki szczególny sposób marnowania. Już wszystko wyjaśniam.

Wyobraźmy sobie, że decydujemy się jechać ze znajomymi w góry. Główny plan polega na zdobyciu wybranego szczytu. Stwierdzamy, że wyprawa dobrze nam zrobi: popracujemy nad kondycją fizyczną, wyciszymy się w głuszy, otworzymy na wewnętrzny dialog, który jest czymś naturalnym podczas kilkunastogodzinnej pieszej wycieczki i wreszcie, nawiążemy kontakt z przyrodą, kontakt który tracimy z każdą godziną życia w dusznym mieście.

Docieramy do schroniska, z którego następnego dnia o świcie mamy rozpocząć wyprawę. W poprzedzający wycieczkę wieczór klimat jest na tyle fajny, że wypijamy po parę piwek za dużo, co uniemożliwia wyjście w góry następnego dnia. Wczesnym popołudniem poprawiamy nastrój i rzecz ma się podobnie, jak wczoraj. Ze śmiechem decydujemy się spędzić resztę krótkiego urlopu na dobrej zabawie.

Fundamentalnie rzecz biorąc, czas spędziliśmy bardzo miło. To, czy wróciliśmy wypoczęci, zrelaksowani i naenergetyzowani jest już sprawą dyskusyjną. Niektórzy powiedzą, że taka forma „wypoczynku” niczym nie różni się od siedzenia przed telewizorem. Nie będę tu zajmował się tą kwestią. Chciałbym natomiast zastanowić się nad celem naszej wyprawy. Co się z nim stało?

Kondycja fizyczna? Cóż, piwne kalorie podrasowały nam tylko brzuszek. Wyciszenie? Zamiast niego było sporo radosnego przekrzykiwania i ożywionych rozmów. A co z wewnętrznym dialogiem i kontaktem z przyrodą? Odpowiedzi są oczywiste.

Czy sugeruję, że w zarządzaniu czasem nie ma miejsca na dobrą zabawę, zmianę celu, podążanie za prądem i spontaniczność? Nie o to tu chodzi. Przecież szkoły nie zmieniamy co roku, bo taki mamy kaprys. Podobnie, jeśli decydujemy się trenować sztuki walki, nie możemy oddawać się ciągle chwili, bo nie dotrzemy na trening. Osławione carpe diem musi ulec redefinicji.  Sprawa ma się tak samo w przypadku noworocznych postanowień i nabywania karnetów na siłownię – opłacamy go na 365 dni, a na siłce w ciągu roku zjawiamy się dwukrotnie.

[…]

Długo zastanawiałem się, jak to się dzieje, że ludzie zaczynają interesować się thelemą i nim tak naprawdę jej posmakują, to już znikają. Doszedłem do wniosku, że po prostu fluktuacja to jedna z wrodzonych ludzkich cech. Albo raczej wad.

W tradycji jogicznej w tym kontekście używa się określenia writti. Słowo to oznacza „wirowanie” i służy określeniu mentalnych zakłóceń, które nie pozwalają nam na osiągnięcie klarownej percepcji i stanu skupienia, w którym doświadczamy uświadomienia. W stanie writti umysł przypomina wzburzone jezioro, które należy uspokoić za pomocą regularnej praktyki kontemplacyjnej. Pozbawiona fal toń jeziora staje się przejrzysta do tego stopnia, że możemy przyjrzeć się jej głębi – poznać naturę własnego umysłu i osiągnąć samadhi.

[…]

Problem, z którym musimy się zmierzyć polega na tym, że większość z nas, kiedy tylko wykona pierwszy krok, natychmiast albo się cofa, albo siada, albo zbacza ze szlaku. Nie jesteśmy do końca przekonani co do wyboru drogi, boimy się albo stale rozpraszają nas różne życiowe wydarzenia.

Wyprawa do Miasta Piramid jest jak wycieczka w góry. Musimy zaopatrzyć się w odpowiednie obuwie, ubranie, pożywienie i mapę. Tak naprawdę wszystkie te elementy są dostarczane przez A∴A∴ i OTO podczas inicjacji. Rezygnację z inicjacji porównałbym do poniechania  wizyty w Decatlonie, gdzie mieliśmy kupić sobie buty trekkingowe. Już na samym początku rezygnujemy z ekscytującej podróży. Pozostaje nam tylko marzyć, śnić i przyglądać się podróżom innych. Pokręcimy się to tu, to tam, ale nic nie wyciągniemy z systemu.

Czasem zdarza mi się słyszeć, że dana osoba nie czuje się przygotowana do podjęcia się kolejnego kroku. Oczywiście, żeby pojechać do Decatlonu, trzeba wykonać całą masę czynności: wstać, ubrać się, sprawdzić w necie gdzie jest sklep, wziąć pieniądze, wyjść z domu, kupić bilet na tramwaj, odstać swoje na przystanku, wsiąść do odpowiedniej linii i tak dalej, i tak dalej.

Sęk w tym, że kiedy pytam o to, co ów człowiek zrobił, by wykonać małe kroki celem postawienia tego dużego, często okazuje się, że niewiele, albo nic. […]

Dlaczego nie podejmujemy się małych wyzwań? Powodów jest wiele. Można wymienić tu lenistwo, strach, choroby, zewnętrzne okoliczności, brak warunków lokalowych, ciężką pracę, niechęć partnerów czy też rodziny, a wreszcie skrajny automatyzm. Wszystkie z nich stanowią wymówkę. Jeśli postanawiamy się poświęcić część swego życia na ogarnięcie jednego z tych obszarów po to, by zaraz po rozwiązaniu problemu zająć się praktyką, popełniamy największy błąd. Filozoficznie ujmując Problem jest nierozwiązywalny. Po jednym natychmiast pojawi się kolejny i tak ad infinitum.

Natura praktyki wymaga, by zająć się nią w tym samym czasie, w którym rozwiązujemy problem. Albo raczej w tym samym czasie, w którym stawiamy czoła wyzwaniom. Mała zmiana semantyczna, a już lżej na sercu i umysł przestaje się tak trapić, prawda?

Musimy znaleźć miejsce i czas na praktykę bez względu na towarzyszące nam okoliczności i uwarunkowania. Musimy stworzyć wyrwę w rzeczywistości, szczelinę pomiędzy trywialnymi wydarzeniami dnia codziennego, a następnie powiększać ją (w czasie i przestrzeni) dzięki regularnej pracy.

Dlatego istotne w moim mniemaniu są adoracje solarne i wypowiadanie woli przed posiłkami. Obie praktyki pozwalają czerpać energię ze Słońca i Ziemi, a przecież tego właśnie uczy O.T.O.: smakowania esencji życia Słońca i esencji radości Ziemi. To istna eucharystia i kulminacja Mszy Gnostyckiej!

Ta pierwsza praktyka między innymi pomaga wyrwać się z hipnotycznego transu, w jaki pakują nas codzienne obowiązki. Z początku to wyrwanie jest chwilowe, trwa kilka minut, ale ma miejsce aż cztery razy dziennie. To naprawdę dobry start. Ta druga natomiast, pomaga nam ustawić właściwe proporcje między rzeczami. Po co jemy? Czy tak jak zwierzęta, mechanicznie by mieć energię umożliwiającą przedłużenie gatunku, czy też towarzyszy nam jakiś inny cel, nasze prywatne Wielkie Dzieło?