Recenzja książki Zbigniewa Łagosza, Punar Bhava. Czesław Czyński i Aleister Crowley w świetle XX wiecznej tradycji ezoterycznej, Black Antlers, Gdynia-Kraków 2016.
„Panuje przekonanie graniczące z pewnością – choć jednoznacznych dowodów nie ma…”
– Punar Bhava, s. 136.
„[Na miejscu Mistrza Theriona], nie zaufałabym żadnemu polaczkowi.”
– Martha Küntzel w liście do Geralda Yorke’a, circa 1931.
„By uwarzyć czyste piwo, musimy mieć czyste składniki.”
– Mistrz Therion, Liber ABA, s. 505.
Z pierwszym zarysem książki Zbigniewa Łagosza miałem okazję zetknąć się w roku 2010. Autor przysłał mi kopię pracy doktorskiej z prośbą o jej przejrzenie jeszcze przed obroną. Moja ocena była raczej krytyczna i w mailowej korespondencji, którą prowadziliśmy wiosną tamtego roku pisałem:
W wielu miejscach następuje totalne przekłamanie faktograficzne – czasem dotyczące małych rzeczy, czasem naprawdę mocnych. Rzuca to cień na wiarygodność podawanych danych. […] Jeśli trafiłbyś na specjalistów w tym polu na samej obronie (w co wątpię), to miałbyś chyba nieco problemów.
By nie być gołosłownym, a krytykę uczynić konstruktywną, podałem kilkanaście przykładów rażących niedociągnięć. Dzięki temu autor zmienił między innymi informację o zbiorze wierszy White Stains Crowleya, który w pierwotnej pracy uznał za dzieło pisane prozą, a także porzucił tak niedorzeczne koncepcje, jak tę, że Crowleya wyrzucono z Francji za handel narkotykami, czy wyssane z palca opisy domniemanych rytuałów Crowleya, jak te podawane przez de Campów w książce Duchy, gwiazdy i czary:
Członkowie tej grupy zbierali się w tajemnej sali spotkań (schodzili po drabinie przez ukryte drzwi w podłodze), a kapłanka odziana w przezroczyste szaty wychodziła z trumny i wykonywała mistyczne obrzędy.
Autor wyraził swą wdzięczność, dziękując mi za konsultacje we wstępie pracy. Następnie zaproponował opublikowanie doktoratu w formie książkowej pod szyldem prowadzonego przeze mnie wydawnictwa Lashtal Press. Odmowną odpowiedź uzasadniałem słabym poziomem merytorycznym i stylistycznym. Po latach autor zdecydował się wydać książkę własnym sumptem. Niestety po jej lekturze zdania zmienić nie mogę. To wielka szkoda, albowiem widać, że autor spędził nad tym projektem mnóstwo czasu. Zauważyłem również, że mojego nazwiska w podziękowaniach już nie ma. I dzięki Bogu.
Na samym wstępie musimy zmierzyć się z tytułem książki: Punar Bhava. Czesław Czyński i Aleister Crowley w świetle XX wiecznej tradycji ezoterycznej. Punar Bhava to pseudonim Czyńskiego. O czym zatem według tytułu traktuje książka? O Punarze Bhavie razy dwa i o Crowleyu? Bo to trochę tak jakby napisać „A = A + B”… Przejdźmy jednak do meritum.
Autor pisze na stronie 32:
Celem niniejszej pracy jest przede wszystkim ukazanie możliwości występowania ewentualnych powiązań polskich środowisk okultystycznych XX w. z elitą ówczesnej ezoteryki, której jednym z reprezentantów był Crowley. […] W trakcie wieloletnich badań w środowisku polskich ezoteryków coraz częściej pojawiały się rozmaite „delikatne” sygnały sugerujące możliwość istnienia pewnych powiązań i zależności z analogicznymi środowiskami zachodnimi.
Niestety autor nie ujawnia źródła pochodzenia owych częstych, acz „delikatnych sygnałów”, więc trudno do tej tezy się odnieść. Natomiast odnośnie owych powiązań, główną kanwą, na której opiera się koncepcja książki miały być powiązania pomiędzy Aleisterem Crowleyem i Czesławem Czyńskim. Na stronach 34-35 czytamy:
Pojawia się tu niezwykle interesujący trop. Otóż w dniu 21 kwietnia 1912 r. Czyński miał otrzymać od Theodora Reussa […], przywódcy zakonu Ordo Templi Orientis, VII stopień inicjacyjny tegoż stowarzyszenia. W tym samym dniu, miejscu i czasie Crowley także otrzymał swą nową godność. Dla ludzi z owego kręgu podobna zbieżność ma niebagatelne znaczenie.
Zacznijmy od końca. Na jakiej podstawie autor pisze, że taka „zbieżność ma niebagatelne znaczenie”? Mając możliwość otrzymania inicjacji w różnych częściach globu i będąc obecny na takowych jako świadek, śmiem twierdzić, że taka zbieżność nie ma żadnego znaczenia. Bardzo często inicjacje mają charakter międzynarodowy i po wspólnie spędzonym czasie kandydaci rozjeżdżają się do swoich krajów. W swych doświadczeniach spotkałem ludzi z tylu państw, że pozwolę sobie pominąć ich wyliczanie. Innymi słowy, „jako osoba z owego kręgu” twierdzę, że takie zbieżności nie mają znaczenia.
Ale załóżmy, że to moja prywatna opinia, że takowe spotkanie mogło mieć niebagatelne znaczenie dla uczestniczących w nim osób. Wpierw musimy dowieść, że w ogóle miało miejsce.
Na stronie 146 autor wspomina, że ze względu na nałożony na Czyńskiego „areszt domowy” być może ten nie mógł przyjechać do Berlina. Nawet nie dysponujemy dyplomem Czyńskiego potwierdzającym otrzymanie siódmego stopnia, który Łagosz mylnie nazywa „odpowiednikiem przywódcy zakonu” (s. 145). Siódmy stopień (w systemie Reussa – Mistyczny Templariusz) wiązał się z pełnieniem funkcji Suwerennego Wielkiego Inspektora Generalnego Rytów i nie oznaczał przywódcy. W tym kontekście patrz Merlin Peregrinus Xº, I.N.R.I. Konstytucja Starożytnego Zakonu Wschodnich Templariuszy Ordo Templi Orientis, artykuły IV i V („The Equinox”, tom III, nr 10, s. 187) oraz Bafomet XIº, Liber CXCIV. Zarządzenie dotyczące Konstytucji Zakonu, punkty 18 i 19 (Academia Masonica 2008). Jak wynika z treści tych dokumentów, O.T.O. ma jednego przywódcę, nie kilku. Jak to zatem możliwe, że przywódca zakonu miał mianować drugą osobę na… przywódcę zakonu?
Załóżmy, że Czyński pojawił się w Berlinie i otrzymał ów – jak pisze Łagosz – siódmy stopień od Reussa. Nie wiemy natomiast, czy był tam Crowley. Tu przynajmniej zachował się dyplom wystawiony dnia 21 kwietnia 1912 roku. Za miejsce wydania dokumentu podaje się Berlin i Londyn. Niemniej jednak konstytucja brytyjskiej sekcji O.T.O. pod Crowleyem podaje za dzień i miejsce swego ustanowienia 1 czerwca w Londynie. Spekuluje się, że Reuss mógł podpisać dyplom w Berlinie, a następnie odwiedzić Crowleya w Anglii, wręczyć mu dokument i przeprowadzić ceremonię instalacji dziesiątego stopnia w czerwcu w stolicy tego kraju. Tym sposobem prawdopodobieństwo spotkania Czyńskiego i Crowleya oddala się jeszcze bardziej.
Podsumowując:
1. Teza, że Czyński w ogóle był członkiem O.T.O. nie jest jednoznacznie udowodniona.
2. Teza, że Crowley i Czyński spotkali się w Berlinie jest mało prawdopodobna i na dzień dzisiejszy niemożliwa do potwierdzenia.
3. Teza, że takie spotkanie „dla ludzi z owego kręgu” ma „niebagatelne znaczenie” jest wyssana z palca. Crowley szczegółowo opisywał spotkanych w życiu ludzi zarówno w swych diariuszach, jak i autobiografii, i o Czyńskim nie ma nigdzie wzmianki. Do założenia, że mogło dojść do jednostronnej fascynacji, że Czyński mógł inspirować się Crowleyem w kontekście magii seksualnej (s. 35) odniosę się później.
Niestety większa część pracy oparta jest na założeniach, prawdopodobieństwie wydarzeń, które nie miały miejsca, tropach prowadzących donikąd i czystych spekulacjach, by nie powiedzieć konfabulacjach. Bardzo mi przykro, jeśli dalsza część recenzji okaże się „mocna”. Mam nadzieję, że zachowam odpowiedni dystans poznawczy, a moje opinie będą merytoryczne.
Po przedstawieniu tezy autor przechodzi do omówienia biografii Crowleya. Już we wstępie wymienia „organizacje magiczne”, którymi przewodził Crowley i niestety w ich opisach napotykamy sporo nieścisłości.
Odnośnie A∴A∴ Łagosz pisze, że skrót ten oznacza „Argentum Astrum” (s. 57). Znaczenie to nie zostało jednak potwierdzone w stu procentach. Interpretacyjna swoboda zadziwia tym bardziej, że w książce odwołuje się on do źródeł, które problematykę nazewnictwa zauważają i opisują wystarczająco szczegółowo (K. Azarewicz, Cztery bramy do pałacu w: „Furor Divinus” nr II, Lashtal Press 2010, s. 31, J.A. Eshelman, The Mystical & Magical System of the A∴A∴, The College of Thelema 2000, s. 23).
Na s. 37 dowiadujemy się:
Na temat praktyk stosowanych przez ówczesnych członków A∴A∴ niewiele dzisiaj wiadomo. Pozostają nam do dyspozycji jedynie dzienniki Crowleya oraz nieliczne zapiski operacji magicznych kapitana Fullera i Neuburga.
To nieprawda. System A∴A∴ z założenia miał przypominać (i przypomina) uczelnię. Student miał (i nadal ma) możliwość wglądu w program i praktyki już na samym początku swej „kariery”. Patrz na przykład Liber XIII vel Graduum Montis Abiegni i Liber Collegii Sancti („The Equinox”, tom IV, nr 1). Wiemy zatem dokładnie, co i na jakim stopniu praktykowano. Zachowało się znacznie więcej dzienników magicznych członków tej organizacji, niż przypuszcza to Łagosz.
Swoją drogą, biorąc pod uwagę moje badania na temat J.F.C Fullera jestem ciekaw, skąd Łagosz miał dostęp do jego „zapisków operacji magicznych”. Lata poszukiwań nie naprowadziły mnie na ślad takich dokumentów. Niestety w książce nie znalazłem żadnych odnośników bibliograficznych, które pomogłyby mi do nich dotrzeć.
Nieprawdą jest również stwierdzenie, że członkowie tej organizacji mieli (mają) wybór w doborze praktyk (s. 79). Ta zasada dotyczyła tylko wstępnego stopnia Probanta. Podane powyżej przeze mnie źródła zaprzeczają tej tezie.
Na stronie 80 autor zauważa: „O trudnościach w pokonywaniu stopni drabiny wtajemniczenia niech świadczy fakt, iż – zwany ‘wielkim magiem’ – Austin Osman Spare osiągnął zaledwie jeden z podstawowych stopni zakonnych, czyli stopień Neofity”.
Trudno powiedzieć, kto może zweryfikować wielkość Spare’a jako maga? Jakimi kryteriami będziemy się posługiwać? Mam wrażenie, że użyte w tym kontekście określenie jest sztuczką erystyczną. Spare nigdy nie osiągnął stopnia Neofity, lecz był jedynie Probantem (wstępny stopień poniżej Neofity). Wreszcie, autor ignoruje kontekst biograficzny Spare’a, tj. kontestacyjny charakter, któremu dawał niejednokrotnie wyraz w takich tekstach, jak Anatema Zosa czy Księga rozkoszy. Innymi słowy, Spare nie osiągnął postępu w A∴A∴, ponieważ bieda – nie było go nawet stać na zakup wymaganej szaty – a także osobisty charakter wykluczały go z przynależności do tego typu formacji. Zauważa to np. P. Baker w biografii Austin Osman Spare. The Life and Legend of London’s Lost Artist, Strange Attractor 2011, s. 67-70. To w teorii drobny detal, ale pokazuje, jak łatwo można zmylić Czytelnika, który nie zna kontekstu i przyjmuje założenia autora za pewnik.
Tezy, iż A∴A∴ „jako autorski projekt Crowleya, musiał zaskakiwać i szokować, tak jak jego osoba” (s. 75) pozwolę sobie nie skomentować. Powiem jedynie, iż jestem pod dużym wrażeniem płomiennej wyobraźni autora książki.
Łagosz zadziwia swymi fantazjami również w kontekście O.T.O. Na stronie 38 pisze, iż organizacja ta „skupia tzw. magów seksualnych”, zaś zaraz potem w nawiasie – jakby chcąc podkreślić tożsamość obu idei – dodaje informację o rejestracji polskiej sekcji. Jako wieloletni członek tejże, a także osoba, która przyczyniła się do rozwoju O.T.O. w naszym kraju, ogłaszam wszem i wobec, iż O.T.O. nigdy nie skupiało i nie skupia „tzw. magów seksualnych”. Wprawdzie elementy magii seksualnej odgrywają istotną rolę w tym systemie, tak takie ograniczenie świadczy o poważnej ignorancji i nieznajomości tematu. Wielu członków O.T.O. nie interesuje tego typu tematyka i nie posiada inklinacji w tym kierunku. Osiągają oni wysokie stanowiska w naszej organizacji i nikt nie zmusza ich do żadnych praktyk o charakterze seksualnym. W tym kontekście mam wrażenie, że wnioskowanie Łagosza idzie w parze z takimi informacjami na temat O.T.O., jak te zamiesczone w raczej niefortunnym artykule „Przemocą seksualną czcili Szatana”, który ukazał się w piśmie „Enigma” (nr 4, październik 2013).
Opis ezoterycznego aspektu O.T.O. Czytelnik znajdzie w przywoływanej już konstytucji O.T.O. (artykuł II, 3 a) zaś aspektu egzoterycznego w artykule II, 2 oraz III b, c, w Liście otwartym do tych, którzy pragną wstąpić do Zakonu (Academia Masonica 2010) oraz eseju Crowleya Czym jest wolna masoneria (Academia Masonica 2008). W tym ostatnim czytamy:
Instrukcje zakonu posiadały dwa cele. Pierwszy z nich polegał na wyjaśnieniu wszechświata i relacji zachodzących pomiędzy światem, a człowiekiem. Drugim celem było pouczenie każdego człowieka jak najlepiej zaadaptować swe życie do kosmosu i rozwinąć swe dary do granic możliwości. […] Odpowiedzi tej dostarcza cała seria rytuałów, w których kandydat zostaje poinstruowany w kwestii dyskrecji, lojalności, niezależności, prawdomówności, odwagi, samokontroli, obojętności na różne uwarunkowania, bezstronności, sceptycyzmu i innych cnót.
W powyższym opisie raczej nic nie wskazuje na potwierdzenie tezy Łagosza, prawda? Oczywiście możemy założyć, że seksualność odgrywa ważną rolę w życiu i należy ją poznać, by – jak to pisze Crowley – „rozwinąć swe dary do granic możliwości”, ale – powtórzę – ograniczenie O.T.O. do organizacji, w której każdy praktykuje magię seksualną jest nieporozumieniem.
Podejście autora zadziwia tym bardziej, iż w bibliografii podaje tak zwane dokumenty założycielskie, które dostarczają klarowny obraz, czym O.T.O. tak naprawdę jest i jaką ma misję. Raz, zupełnie w oderwaniu od omawianego zagadnienia Łagosz cytuje fragment jednego dokumentu (s. 84-85) przy okazji podając niewłaściwego wydawcę (przypis 174), a później niewłaściwe miejsce wydania (s. 284). Doprawdy, to istna tragikomedia pomyłek.
Autor pomija także i inne, najważniejsze zadania O.T.O., jak próbę urzeczywistnienia utopijnego społeczeństwa, którego zasady opierają się na koncepcji „Uniwersalnego Braterstwa”, a także misję propagowania przekazu Księgi Prawa.
O.T.O. nie było skupiskiem „magów seksualnych” ani pod przywództwem Reussa ani Crowleya. Badacze uważają, że za czasów tego pierwszego O.T.O. istniało jedynie na papierze i na wydawanych dyplomach (np. E. Howe, „Theodor Reuss: Irregular Freemasonry in Germany, 1900-23” w: „Ars Quatuor Coronati”, luty 1978 oraz R. Kaczynski, Perdurabo, North Atlantic Books 2010, s. 255).
Ale zakładając (niestety po raz kolejny), że faktycznie ta organizacja wówczas w pełni operowała, tak Reuss nigdy nie rozwinął nauk powiązanych z magią seksualną. Lektura jego Lingam-Joni nawet na krok nie przybliża nas do tajemnych mnisich buduarów. Zauważył to również Crowley, który twierdził, że techniki magii seksualnej za czasów Reussa były kompletnie nierozwinięte i by w pełni je pojąć oraz opisać poświęcił pięć lat na intensywne eksperymentowanie.
Crowleyowi natomiast chodziło przede wszystkim o stworzenie z O.T.O. sprawnego wehikułu promującego filozofię thelemy. W poczet siódmego stopnia chciał na przykład zaprosić amerykańskich wolnomularzy, z którymi w ogóle nie omawiał seksualnych misteriów, lecz stworzenie rady inspektorów rytów (np. Kaczynski, Panic in Detroit, Blue Equinox Oasis 2006). W liście do Wielkiego Mistrza O.T.O. w USA, Charlesa Stansfelda Jonesa, pisał:
Nie chcemy, by Prawo Thelemy było sloganem kilku wybranych imbecyli, ale by zaakceptowali je ciężko pracujący ludzie interesu jako jedyne rozwiązanie dzisiejszych problemów społecznych”.
Natomiast w The Confessions:
O.T.O. zarysowuje system społeczny, który jest wolny od katastrofalnych wad naszej obecnej cywilizacji.
By widzieć w powyższym „skupisko magów seksualnych”, których – jak pisze Łagosz na stronie 38 – „orężem był lingam, a celem zgłębianie tajników wiedzy okultystycznej”, potrzebujemy nie lada wyobraźni.
Crowley postrzegał w inicjacji proces uszlachetniania jednostki, który dokonuje się w taki sam sposób, jak w alchemii bezwartościowy produkt miał zamieniać się w złoto. Ten aspekt działalności O.T.O. w pracy Łagosza jest kompletnie pominięty, a proponowany redukcjonizm nie do zaakceptowania. Niestety podobnych uproszczeń w książce jest mnóstwo, co w konsekwencji tworzy niepełny, by nie powiedzieć nieprawdziwy obraz omawianych zagadnień.
Niestety w książce przypisano członkostwo w O.T.O. osobom, które nie do końca człokami były…
Na stronie 84 autor twierdzi, że członkiem O.T.O. był Rudolf Steiner. To nieprawda. Reuss wprowadził Steinera jedynie do Memfis-Misraim, by ten pokierował pracami loży Mystica Aeterna tejże organizacji. Przypisanie Steinerowi członkostwa w O.T.O. to klasyczna pomyłka wynikająca z pojawienia się na dyplomie Memfis-Misraim określenia „Zakon Wschodnich Templariuszy i Ezoterycznych Różokrzyżowców”. Reprodukcję dyplomu Czytelnik znajdzie w książce R. Kaczynskiego, Forgotten Templars. The Untold Origins of Ordo Templi Orientis 2012, s. 211.
Na stronie 86 autor pisze, że amerykańskim przedstawicielem O.T.O. był Harvey Spencer Lewis, ale i z tym mamy problem. Lewis otrzymał siódmy stopień honorowy od Reussa, co oznaczało, iż nie przeszedł on inicjacji, ani nie otrzymał żadnych instrukcji (Kaczynski, Perdurabo, s. 487). Crowley pisał o Lewisie do W.T. Smitha: „To członek 95º, a nie 96º Rytu Misraim. Uznaję go za członka VIIº, ale nie ma on Xº. Zresztą jego członkostwo jest tylko honorowe, a nie pełnoprawne”. (Za: Kaczynski, Perdurabo, s. 634).
Dlaczego Łagosz nic nie wspomina o pełnoprawnej nominacji na dziesiąty stopień, jaką Reuss udzielił Charlesowi Stansfeldowi Jonesowi oczywiście pozostaje zagadką.
Wnikliwy Czytelnik z pewnością zauważył, że nie odkrywam tu Ameryki, że swoje wnioski wysnuwam na podstawie szeroko dostępnej literatury, którą autor Punar Bhavy podaje w bibliografii. A przecież zadaniem wnikliwego badacza jest umiejętne rozróżnienie takich niuansów, jak te powyżej i rzetelne przedstawianie faktów.
Niestety doktorowi Łagoszowi takie rzeczy przychodzą z trudem. Na stronie 38 czytamy:
System inicjacyjny O.T.O. początkowo składał się z dziesięciu stopni, odpowiadających kolejnym fazom wtajemniczenia w masońskie, orientalne i różokrzyżowe misteria. Nazwy tych stopni często ulegały zmianie, niewielki więc będzie pożytek z ich przytaczania. Wystarczy powiedzieć, że pierwszych sześć stopni odnosiło się do rozmaitych rytów istniejących w różnych obrządkach masońskich, natomiast kolejne trzy nie miały z masonerią zbyt wiele wspólnego”…
Hmmm… Mamy tu pewien problem. Sześć plus trzy daje dziewięć…. Niestety, Czytelnik nie dowie się, ile stopni zawierał początkowo system inicjacyjny O.T.O. Szczerze mówiąc nie dowie się również niczego na temat późniejszej struktury zakonnej – w książce nic na ów temat nie ma. Może tak naprawdę autorowi nie chodziło tu w ogóle o O.T.O., lecz o S.R.I.A., które miało dziewięciostopniową strukturę, a która tak bardzo wpłynęła na kształtowanie się Złotego Brzasku? Ciężko orzec. Opis S.R.I.A. na stronie 235 nic nie wnosi do rozważań podjętych przez autora, więc może tu chciał dodać istotne informacje. Nie zdziwiłbym się, albowiem te same zagadnienia są omawiane w różnych częściach książki, a podawane informacje powtarzają się na różnych stronach, jakby autor gubił się w gąszczu szczegółów.
Na stronie 84 autor pisze, że „geneza magicznego ugrupowania” [czytaj: O.T.O.] „jest mglista i celowo owiana tajemnicą”. Subtelne stosowanie przysłówków i przymiotników nadających upragniony przez autora kontekst jest w całej książce nagminne. Nie wiem, na jakiej podstawie autor pisze o celowości (oczywiście znów nie podaje źródeł), ale biorąc przedstawione w niniejszej recenzji rozbieżności ta geneza jest z pewnością mglista dla autora. Mam również wrażenie, które zamieniało się w przekonanie, kiedy na błędy począłem natrafiać już nie strona po stronie, ale akapit po akapicie, że autor celowo wprowadza spore zamieszanie, by po pierwsze zatuszować własne braki w znajomości fundamentalnych kwestii, a po drugie, by pod płaszczykiem kompletnego chaosu „przepchnąć” fantastyczne i wyssane z palca teorie. W tym kontekście Punar Bhava przypomina mi skandaliczną pracę Craiga Heimbichnera, Krew na ołtarzu. Nieznana historia O. T. O. – najniebezpieczniejszego tajnego stowarzyszenia. To taka książka o wszystkim i niczym, która do tytułu nawiązuje w jednej setnej. I o ile przeciętnie inteligentny Czytelnik może natychmiast wyciągnąć stosowne wnioski na temat Krwi na ołtarzu, tak w przypadku książki Łagosza ów gobelin sensacji i intrygi utkany jest subtelniej. Z pozoru wszystko ma tu sens. Autor z wprawą przeskakuje z tematu na temat, wprowadza sporo przypisów, raz uczciwie przyznaje, że nie ma na daną tezę stuprocentowych dowodów, by kilkanaście stron dalej już ze spokojnym sumieniem opierać swe wnioskowanie na owej tezie. Pozwolę sobie odpuścić podawanie przykładów – przedstawiłem ich już wystarczająco dużo, by Czytelnik mógł sam wyciągnąć wnioski i nawet bez znajomości zagadnień poruszanych w książce, spokojnie przyjrzał się jej strukturze. Recenzja ta już i tak liczy ponad osiem i pół tysiąca słów.
Łagosz zdaje się być kompletnie nieobeznany nie tylko z powierzchowną historią tej organizacji, ale i jej systemem. Na przykład na stronie 150 czytamy, że opanowanie sztuki podróży astralnych „jest konieczne do przejścia na wyższy poziom zaawansowania magicznego m.in. w Zakonie O.T.O.”. Tymczasem Crowley w Magick Without Tears pisze: „W O.T.O. nie ma w ogóle pracy astralnej” („The Oriflamme”, t. VI, nr 4, s. 231.).
Biografia Crowleya to niestety nierówny tekst, w którym autor akcentuje przedziwne elementy. Na przykład podaje, kto prowadził Crowleya na uniwersytecie, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie, a nie wspomina o sukcesach malarskich, jakie odnosił w Nowym Jorku (prasa komentowała jego dzieła nader przychylnie, patrz np. K. Azarewicz, Martwe dusze: malarstwo Aleistera Crowleya w: „Monografia Galerii Współczesnej ASP” 2013, s. 41). Łagosz poświęca akapit cytując wypadek, jaki miał miejsce na skutek eksplozji prochu strzelniczego, ale kompletnie pomija wypadek, którego Crowley był świadkiem i który według niego „ukształtował całe życie magiczne” (Crowley, The Confessions, r. II, s. 44).
Oczywiście możemy dzielić włos na czworo i spekulować nad istotnością znaczenia takiego, czy innego wydarzenia w życiu Crowleya, ale nie o to mi chodzi. Sęk w tym, że przedstawiony w książce Łagosza materiał biograficzny jest naszpikowany dziesiątkami błędów faktograficznych, a przy tym bardzo wybiórczy, zaś aspekty, na których się skupił, z szerszej perspektywy są po prostu mało istotne. To niestety obnaża powierzchowną znajomość zagadnienia. Autor zaczyna od bardzo szczegółowych opisów Braci Plymuckich, lecz zapomina wspomnieć o treningu umysłu, jaki Crowley przeszedł pod okiem Eckensteina. Pisze, że Crowley przybrał pozę „angielskiego dżentelmena intelektualistę” i korespondował z naukowcem Jackiem Parsonsem, ale prawda jest taka, że w korespondencji Crowley zapomniał i o byciu dżentelmenem, i intelektualistą. Parsons należał do dwóch organizacji, którymi zarządzał Crowley i sprawiał w nich olbrzymie kłopoty. Zapoznanie się z biografią Parsonsa (G. Pendle, Strange Angel, Harcourt Inc. 2005) i korespondencją, jaką prowadzili wskaże, że Crowley był niezwykle sfrustrowany jego poczynaniami i uznawał za – tu cytat – „prowincjonalnego durnia”. Crowley nie musiał pozować ani udowadniać swej inteligencji. Obracał się w kręgach zarówno artystycznej bohemy, jak i wśród myślicieli na całym świecie. Warto w tym kontekście wspomnieć choćby o jego znajomości z J.W.N. Sullivanem, który przeprowadził z nim wywiad do książki przedstawiającej rozmowy z największymi według niego geniuszami XX wieku, w tym i z Einsteinem.
Po przedstawieniu nietrafnego opisu Opactwa Thelemy, o czym już za chwilę, autor przyśpiesza i biografia z okresu 1921-1946 zajmuje ledwie pół strony.
W rysie biograficznym pojawiają się określenia, jak „wielu badaczy”, czy „badacze dziejów maga twierdzą”, po których autor podaje kontrowersyjne pomysły (np. s. 91), których ze względu na brak odniesień do źródeł niestety nie możemy zweryfikować.
Autor sporo miejsca poświęca istotności wolnomularstwa w życiu protagonistów i tu również obraz Crowleya jest zniekształcony. Nie wspomniano nic o jego przynależności do Wielkiej Loży Francji, ani o staraniach o członkostwo w Wielkiej Loży Anglii, których fiasko było przyczynkiem do skupienia się na O.T.O. (M. Starr, „Alester Crowley – Freemason?” w: Aleister Crowley and Western Esotericim, Oxford University Press 2012). Szkoda, bo to bardzo ciekawy trop, który z pewnością nie tylko dodałby kolorytu biografii Crowleya, ale i stworzył nową narrację dotyczącą jego związków z organizacjami paramasońskimi.
Opis Opactwa Thelemy niestety równa się doniesieniom brukowców z lat dwudziestych. Z książki dowiadujemy się, że (s. 61):
• „Crowley zajmował się tam z uczniami interpretowaniem i wcielaniem w życie Księgi Prawa.”
• „Miały się tam odbywać codzienne orgie seksualne”. Autor dodaje, że „doniesienia okazały się jednak przesadzone”.
• „Według badaczy na skutek rozwiązłości oraz permanentnego nadużywania narkotyków część uczniów Crowleya popadła w obłęd.” Łagosz oczywiście nie podaje, o których badaczy chodzi i w tym mniej więcej momencie lektury zacząłem podejrzewać, że nie jest on w stanie rozróżnić rzetelnej metodologii badawczej od zwykłych wymysłów.
• Ze względu na skandal wywołany śmiercią R. Lovedaya, który zatruł się wodą z pobliskiego źródła, dowiedziano się o orgiach, poderżnięciu kotu gardła i piciu jego krwi. Autor przyznaje, że większość relacji jest niewiarygodna.
• Na skutek tego rząd Włoch wydalił Crowleya z kraju.
• „Był to kres działalności Opactwa Thelemy.”
Czytelnik sam przyzna, że powyższy opis wskazuje na skandaliczność wydarzeń mających miejsce w Cefalu. Ale dlaczego autor nie podaje informacji, iż był to najbardziej twórczy okres w życiu Crowleya? Wypadałoby wspomnieć o tym ze zwykłej przyzwoitości. Co z komponowaniem wzniosłych poezji, powieści, najgłębszych instrukcji magicznych? Co z namalowaniem tam setek obrazów, które porównywano do dzieł mistrzów niemieckiego ekspresjonizmu i które obecnie wystawiane są w galeriach w Europie, USA i Australii? Dlaczego nie napisał nic o przemianie artystycznej wnętrza budynku na wzór tego, co francuski postimpresjonista, Paul Gauguin, uczynił ze swym “Domem Rozkoszy” na Polinezji? Co z przyjazdem Jane Wolfe, aktorki z Hollywood i Franka Bennetta, australijskiego teozofa, których życie w Opactwie dramatycznie zmieniło się na lepsze i którzy po powrocie do swych krajów do końca życia krzewili nauki Crowleya na dwóch kontynentach? Co z uczeniem miejscowych dzieci wspinaczki na zboczach lokalnych wzniesień? Nie musimy występować w roli apologetów Crowleya, by nie zauważyć zaniedbań w przedstawianej tu biografii. Jest stronnicza, a fakty często są wyrwane z kontekstu. Swoją drogą, Opactwo Thelemy funkcjonowało jeszcze dobrych kilka lat po wyjeździe Crowleya. Nakazu opuszczenia Włoch nie otrzymali jego inni mieszkańcy…
Autor zauważa, że opis życia Opactwa Thelemy poczynił Seabrook w książce Witchcraft, its Power in the World Today. Łagosz sam zresztą przyznaje, że większość zawartego w niej materiału jest niewiarygodna. Powstaje zatem pytanie, dlaczego nie sięgnął tu po lepsze opracowania, jak pamiętniki Franka Bennetta z tamtego okresu (The Magical Record of Frater Progradior, Neptune Press 2004), biografia Jane Wolfe (Jane Wolfe. Her Life with Aleister Crowley, Red Flame 2003), chwalona przez niego książka Kaczynskiego, Perdurabo, czy dzienniki Crowleya (The Magical Record of the Beast 666, Duckworth 1972), które są o wiele rzetelniejsze i dają faktyczny wgląd w życie i filozofię mieszkańców Opactwa. Autor sam zdaje się udzielać odpowiedzi pisząc, iż dzienniki Crowleya „są obszerne, a przez to nudne” (s. 145). Trudno nie odnieść wrażenia, że autor preferuje skandaliczne i pikantne wymysły od przeglądu nudnego materiału źródłowego. I chyba właśnie na tym etapie lektury po prostu straciłem zaufanie nie tylko do rzetelności badawczej autora, ale też i wiarę w to, że podane przez niego informacje są prawdziwe.
Im dalej w las, tym gorzej. Autor sugeruje, że Crowley pod pseudonimem Vladimir Svareff kupił majątek w Szkocji (s. 51). To nieprawda. W Szkocji Crowley używał pseudonimu Aleister MacGregor. Na stronie 63 dowiadujemy się, że „podpisując swe dzieła używał 23 pseudonimów”, co również jest dalekie od prawdy. Takich pseudonimów znamy ponad sto. Autor nie omieszkuje dodać informacji, iż 23 to „liczba szczególnie hołubiona przez dyskordianizm”, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie w kontekście zagadnień omawianych w książce. Podobnie zresztą na stronie 75 powołuje się na swój artykuł na temat „magii w literaturze Lovecrafta”, co nie ma z tematem nic wspólnego. Chwilę później dochodzi do tragicznej pomyłki i z irlandzkiego laureata Nagrody Nobla oraz działacza Literackiego Odrodzenia Irlandzkiego, W. B. Yeatsa, autor czyni „angielskiego poetę”.
Niestety to nie koniec pomyłek biograficznych. Pozwolę sobie wymienić ledwie kilka przykładów:
• Abraham von Worms, czyli Abraham z Wormacji, autor słynnej Księgi świętej magii Abramelina Maga to według Łagosza tytuł książki (s. 56).
• Na stronie 38 dowiadujemy się, że Karl Kellner był austriackim przemysłowcem, ale okultystą to już był niemieckim (s. 83).
• Na stronie 60 autor przypisuje Crowleyowi żonę. Nie, Leila Waddell nie była żoną Crowleya. Nie była również wiolonczelistką (s.59), lecz skrzypaczką.
• To nie koniec matrymonialnych nowinek: na stronie 101 Zbigniew Łagosz przypisuje kolejną żonę. Nie, Leah Hirsig nie była żoną Crowleya.
• George Raffalovich miał być emigrantem z Rosji, chociaż urodził się w Cannes.
• M. Ławrowa (swoją drogą raz autor używa angielskich zapisów nazwisk, raz spolszczonych) miała wydawać z Crowleyem „The Equinox”, chociaż ten poznał ją około dwa lata po wydaniu jednego numeru i około dwa lata przed wydaniem następnego, a ich znajomość ograniczyła się do kilkudniowego romansu.
Przedstawienie rzetelnej biografii nie jest zadaniem trudnym. Tymczasem autor zdaje się używać mikroskop, w którym okular zamieniono na kalejdoskop. Z maniakalnym uporem dezinformuje, podając błędne albo nieistotne fakty i zamazuje obraz, by lansować nieprawdopodobne prawdopodobieństwa. Osobiście jestem zwolennikiem twardego stąpania po gruncie faktów i stosowania zasady „brzytwy Ockhama”. Chociaż nie jest to autorytarna technika, tak pozwala zaoszczędzić czas i badaczowi, i Czytelnikowi.
Sądzę, że niektóre błędy to wynik zwykłego roztrzepania, lecz pozostałe pojawiają się wskutek stosowania nierzetelnych źródeł. Życie Crowleya autor opisuje na podstawie między innymi luźno napisanej i popularyzatorskiej książki Geralda Sustera, Dziedzictwo Bestii oraz pełnej nieprawdziwych informacji pozycji Jacka Sieradzana, Od kultu do zbrodni. To między innymi dlatego Czytelnik może dowiedzieć się, że powieść Moonchild Crowleya jest o czarownicach (s. 64). Cóż, mogę jedynie dać me słowo, iż jej treść z czarownicami nie ma nic wspólnego. Rozumiem, że każdy może popełnić błąd podając złą datę, przeinaczyć tytuł dokumentu, czy zrobić zwykłą literówkę. Zdarza mi się to aż za często. Ale jeśli przedstawiamy elementy fabuły, które nie występują w powieści, to po prostu jest to dowód, że jej nie przeczytaliśmy. W takim razie po co o niej w ogóle pisać? Na stronie 101 autor cytuje słowa Jacka Sieradzana, iż Crowley w Diary of a Drug Fiend zawarł opis spożywanych przez siebie ekskrementów. To zwykłe kłamstwo: w powieści nie ma o tym mowy. Dalej czytamy, iż „sukces powieści wywołał kontrakcję ze strony J. Douglasa, zwanego papieżem protestantów, który zalecił jej spalenie na stosie”. Nie dziwię się, albowiem w książce jest mowa o rzeczach, które nie idą w parze z doktrynami Kościołów – to powieść o psychologii uzależnienia, a także stosowaniu dyscypliny, introspekcji i etyki thelemy w zwalczaniu nawyków i nałogów.
W tym momencie możemy zapytać, o czym według obrazu kreślonego przez Łagosza, traktuje proza i poezja Crowleya:
• Crowley pisze wiersze o życiu seksualnym psychopaty, który kończy jako morderca (s. 63).
• Jego opowiadania są w stylu Lovecrafta oraz markiza de Sade (s. 64). Czytaj: są mroczne i perwersyjne.
• Jego jedna powieść jest o czarownicach i ma rzekomo inspirować Polanskiego do stworzenia “Dziecka Rosemary” (s. 64), inna zaś traktuje o narkomanie spożywającym ekskrementy swej żony (s. 101).
Czytelnik musi przyznać, że oferowany ogląd demonizuje Crowleya, co doskonale wpisuje się na potrzeby tezy rozwijanej przez autora i w naszą polską zaściankową narrację rzeczywistości. Szkoda, że zapomniał on wymienić tematy, które Crowley znacznie częściej poruszał w swych utworach. Przecież w jego lirykach dominowały takie zagadnienia, jak: miłość, erotyka, filozoficzne i egzystencjalne rozważania, mistyczne stany świadomości, mitologia, topografia, satyra i patriotyzm. Opowiadania inspirowane były folklorem i antropologią, a jeszcze większą ich część stanowiły poczytne historie detektywistyczne i niesamowite, które od lat są szeroko dostępne na rynku dzięki takiemu wydawniczemu gigantowi, jak Wordsforth. Muszę przyznać, że bardziej wyważony ogląd na temat sylwetki i twórczości Crowleya proponuje katolicki socjolog Massimo Introvigne w swej pracy Satanizm. Historia i mity (Wydawnictwo św. Stanisława BM 2014, s. 294-308).
A skoro już jesteśmy przy omawianiu źródeł, uważam, że pedantyczność w pracy o podobnym charakterze jest niezwykle istotna. Proszę zauważyć do jakiej przedziwnej konkluzji autor dochodzi na stronie 65, kiedy wspomina o dziewięciu „broszurach dla członków Zakonu Ordo Templi Orientis” [podkreślenie moje]. Jedna z nich nosi tytuł List otwarty do tych, którzy pragną wstąpić do Zakonu… Niechaj Czytelnik oceni sam, czy broszura jest dla członków Zakonu, czy dla osób spoza…
Oto kolejny efekt polegania na przedziwnym materiale źródłowym: na stronie 50 czytamy, że inicjacja Crowleya do Złotego Brzasku miała miejsce 18 listopada 1898 roku, zaś na stronie 73, że wydarzenie to odbyło się 26 listopada. W tym pierwszym przypadku autor powołuje się na słowa „badacza tematyki Hermetycznego Zakonu Złotego Brzasku, Dariusza Misiunę” i cytuje długi, i barwny opis przebiegu inicjacji. Ale sęk w tym, że jest to opis zaczerpnięty z książki Francisa Kinga, The Magical World of Aleister Crowley (Weidenfeld and Nicolson 1977, s. 1.). I już niczego nie możemy być pewni. Nie wiemy, czy Łagosz błędnie przypisał autorstwo cytowanego ustępu, czy ów “badacz” zapożyczył tekst słowo w słowo z książki Kinga. Fakt pozostaje faktem i w książce mamy dwie różne daty dla jednego wydarzenia. W drugim przypadku niestety brak źródła. Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Czytelnikowi cierpliwości w rozwiązaniu zagadki.
Niestety, nawet jeśli Łagosz powołuje się na wiarygodne źródła, tak prowadzące do nich odnośniki nie zawsze się sprawdzają. Na stronie 83 pisze: „Pewne jest natomiast, iż Kellner miał kontakt z Hermetycznym Bractwem Światła” i podaje odnośnik do strony 67 książki Godwina, Chanela i Deveneya, The Hermetic Brotherhood of Luxor (Weiser 1995). Otwórzmy zatem podane źródło na podanej stronie i zweryfikujmy ów pewnik na temat kontaktów Kellnera z ową organizacją:
Nauki dotyczące seksualnych praktyk Hermetycznego Bractwa Światła, założonego i zreorganizowanego w Chicago bądź w Bostonie w 1895 roku, wpłynęły na Ordo Templi Orientis Theodora Reussa, a także na pisma Aleistera Crowleya.
Żadnej wzmianki o Kellnerze. W książce tematyka O.T.O. – nawet nie Kellnera – pojawia się tylko w tym zdaniu. Naprawdę taka informacja wystarczyła autorowi do wysnucia powyższych konkluzji? Ja nie neguję, że takowe związki były, ale na miły Bóg, dlaczego autor odsyła nas wprost w czarną dziurę?
W innych przypadkach przypisy odsyłają do stron, na których omawiane są zupełnie inne zagadnienia niż te, które sugeruje tekst przypisów i aż zacząłem sprawdzać, czy autor posługiwał się tymi samymi wydaniami książek, do których miałem okazję zajrzeć. W większości przypadków niestety tak. Podobnie rzecz ma się w przypadku indeksu: w trakcie lektury natrafiałem na nazwiska na stronach, których to stron indeks niestety nie wymienia.
W niektórych fragmentach niestety wychodzi nieznajomość wyrażanych przez Crowleya koncepcji, a czasem niezdolność do ich choćby pobieżnego zrozumienia. Widzimy to doskonale na stronie 73, kiedy autor miesza doświadczenia inicjacyjne Crowleya w Złotym Brzasku i w A∴A∴. Tam też z jakiegoś powodu podaje kilka przypadkowo wybranych „ezoterycznych imion” Crowleya z pominięciem innych. Jakimi kryteriami kierował się przedstawiając jedynie część z nich? Trudno powiedzieć.
Autorowi nie wiedzie się najlepiej, kiedy porusza temat bardziej technicznych aspektów systemu Crowleya, jak choćby koncepcji „szkarłatnej kobiety”. Nie, nie każda jego kochanka służyła jako „szkarłatna kobieta”, co sugeruje się na stronie 146. Crowley poszukiwał w takich wybrankach specjalnych cech, a listę kobiet, które odegrały takową rolę uaktualniał w swych dziennikach. Warto zauważyć, że wbrew powszechnej opinii nawet jego wieloletnia kochanka, Leila Waddell (którą Łagosz mylnie nazywa żoną Crowleya), nie zaskarbiła sobie tego tytułu. Podobnie nie była nią Kazimiera Bass, której ów tytuł nadaje Łagosz. Moje studia nad „obszernymi i nudnymi”, zarówno opublikowanymi i nieopublikowanymi dziennikami Crowleya pozwoliły ustalić jedynie trzynaście nazwisk kobiet, które nazywał „szkarłatnymi kobietami” oraz osiem przypadków, w których opisuje je w sposób sugerujący, że mogły spełniać tę rolę. Dzienniki wymieniają setki kochanek.
Na stronie 101 Łagosz zarzuca, że Crowley owe „szkarłatne kobiety doprowadzał – poprzez mocne perwersje o zabarwieniu masochistycznym – niemal do obłędu”. To zdanie w ogóle sprawia mi duży kłopot. To znaczy, jak to miało wyglądać? Czy to Crowley miał tendencje masochistyczne, a jego „szkarłatne kobiety” poniżały go, czym doprowadzał je „niemal do obłędu”? Jak już pewnie Czytelnik się domyśla, na te pytania zna odpowiedź tylko autor.
Na stronie 64 autor twierdzi, że w preferowanej przez Crowleya pisowni magick tenże dodał literę „k”, by między innymi nawiązać do „greckiego kteis, oznaczającego kobiece narządy płciowe, co oczywiście uwydatniło główny nurt jego drogi, czyli magię seksualną”. Tu mamy jeden z wielu przykładów fatalnego stylu (“nurt drogi”) i wciskania opisywanym postaciom w usta czegoś, czego nie powiedzieli. Pozwolę sobie zapytać: gdzie o owej kteis w słowie magick wspomina Mr. Crowley?
Oferowana hermeneutyka Księgi Prawa jest powierzchowna. Nie omówiono jej profetycznego, a w przypadku innych świętych ksiąg thelemy teofanicznego charakteru. Nie zarysowano wyraźnie teogonii thelemy, ani nie odniesiono się do fundamentalnego dyskursu na temat, czy thelema w ogóle jest religią. To o tyle istotne, iż problematykę tę zauważył sam twórca koncepcji (A. Crowley, Magick Without Tears w: “The Oriflamme,” t. VI, nr 3, s. 359.) Z perspektywy pracy z zakresu religioznawstwa owe braki nieco dziwią. W zamian otrzymaliśmy mdłą definicję thelemy, jako – uwaga – „miłości podług woli” (s. 33)!
Używając obrazowej analogii, mam wrażenie, jakby autor rozgrywał partię szachów z samym sobą, wyprowadził gambit, który wydaje się być logiczny i przemyślany, ale nagle okazuje się, że partia rozgrywa się na nieodpowiedniej planszy, że w ogóle nie ma szachownicy!
Powróćmy do „osi” książki, czyli powiązań Czyńskiego z Crowleyem.
Szczyt absurdu odnajdujemy w poniższym ustępie na stronie 162 (wytłuszczenia moje):
W aspekty filozoficzne zaczyna wkradać się do martynizmu element dotąd mało widoczny. Jest to przypuszczalnie doktryna magii seksualnej (pochodzenia tantrycko-sufickiego), którą Czyński być może zaczął propagować w zakonie. Wiedzę w tej kwestii zdobył prawdopodobnie w O.T.O. – co by mogło świadczyć o pewnej zbieżności z koncepcją Crowleya.
Autor przypuszcza, że Czyński został wyrzucony z Zakonu Martynistów prawdopodobnie za „eksperymentowanie z praktyką seksualną O.T.O.” (s. 150). Załóżmy, że w ogóle był członkiem O.T.O. Jeśli członkowie Zakonu Martynistów dowiedzieli się o jego praktykach pochodzących z O.T.O., to Czyński złamał przysięgi milczenia, których podjął się w O.T.O., a tym samym jawi się nam jako człowiek nielojalny i niedyskretny. Za taką postawę z zakonu usunąłby go i Reuss, i Crowley.
Dalej autor przypuszcza, że Czyński inkorporował nauki seksualne O.T.O. do swej organizacji o nazwie Zakon Białego Wschodu i zauważa, że „zbieżność samej nazwy też nie było zapewne przypadkiem” (s. 176). Dowiodłem już powyżej, że słowa „zakon” i „wschód” występowały znacznie wcześniej (np. na dyplomach Memfis-Mizraim) i wnioskowanie oparte tylko i wyłącznie na użyciu tak popularnych określeń zakrawa o absurd. Oczywiście autor sam zauważa, że nie ma żadnych materiałów potwierdzających tę tezę i pisze: „brak poparcia dowodowego” (s. 198).
Jako kolejny kontrargument można podać tu również Zakon Gwiazdy na Wschodzie (Order of the Star in the East) istniejący od 1911 r. Związany z Towarzystwem Teozoficznym, funkcjonujący w Polsce od 1920 r. jako Zakon Jutrzenki, potem przemianowany na Zakon Gwiazdy nie miał nic wspólnego z O.T.O. ani magią seksualną.
Załóżmy, że Czyński faktycznie praktykował magię seksualną. Załóżmy, że inkorporował ją do swej tajemniczej organizacji. Załóżmy, że za jej praktykowanie został wydalony z Zakonu Martynistów. Dlaczego autor upiera się, że te nauki płynęły od Crowleya? Dlaczego Czyński nie mógł na przykład przeczytać książek Marii Naglowskiej albo Idy Craddock i pracować na ich podstawie? Przecież w tamtym okresie istniało wiele nurtów nawiązujących do “świętej seksualności”.
Omawiając rozłam w Zakonie Martynistów, spowodowany domniemanym wprowadzeniem elementów magii seksualnej, autor zauważa podobieństwo w wydarzeniach mających według niego w O.T.O. i pisze (s. 194) „to właśnie magia seksualna spowodowała rozbicie w łonie O.T.O. (konserwatywna grupa niemiecka, nie akceptując ‘nowinek’ Crowleya […] odłączyła się od O.T.O. zakładając Fraternitas Saturni).”
Niestety tak nie było. Do nieporozumień członków różnych organizacji doszło w trakcie konferencji w Hohenleuben w Turyngii. Eugen Grosche, późniejszy założyciel Fraternitas Saturni, akceptował zarówno Księgę Prawa, jak i „nowinki” Crowleya, a rzecz dotyczyła niechęci do zaakceptowania Crowleya jako „nauczyciela świata”. Wpływy thelemy na F.S. są oczywiste. Patrz V. Lechler, Die ersten Jahre der Fraternitas Saturni. Unter Berücksichtigung des Schruftwechsels zwischen Gregor A. Gregorius (d.i. Eugen Grosche) und Rah-Omir (d.i. Wilhelm Quintscher), a także Heinrich Tränker als Theosoph, Rosenkreuzer und Pansoph tego samego autora).
Jednym z tropów, jakim podąża Łagosz jest znajomość na linii Czyński – Reuss – Crowley. Na stronie 198 pisze, że „nie ulega wątpliwości fakt, iż Crowley i Czyński mieli wspólnych znajomych”. Jedynym prawdopodobnym znajomym jest Theodor Reuss. Ale autor nie zauważa, że na kilka lat przed śmiercią Reussa jego stosunki z Crowleyem znacznie się pogorszyły i to do tego stopnia, iż Crowley zasugerował Reussowi abdykowanie z pozycji przywódcy O.T.O. Zważywszy na mało prawdopodobne wspólne spotkanie Czyńskiego i Crowleya w Berlinie oraz zaostrzenie stosunków na linii Crowley – Reuss, opcja, iż ten drugi mógł przedstawiać Bafometowi innych członków O.T.O., mówiąc kolokwialnie odpada. Czyński nie miał dostępu do rozwiniętych przez Crowleya technik magii seksualnej, zaś instrukcje pochodzące od Reussa były bezużyteczne.
O naiwności autora świadczą również przypuszczenia, że „coś jest na rzeczy”, wysnuwane na podstawie słów jednego „człowieka mocno osadzonego w środowisku okultystów polskich”, który mówi: „Czyński to polski Crowley” (s. 249). Czy „mocne osadzenie” wystarczy, by stwierdzić o znamienności wypowiadanych słów? A gdzie dorobek badawczy autora wypowiedzi? Gdzie metodologia?
Linia argumentacji autora staje się klarowna na stronie 197, gdzie czytamy:
Moim zamysłem było ukazanie na przykładzie postaci tak obecnej w świecie, jak Crowley – iż nasz kraj nie był w tamtych czasach aż tak dużym ‘okultystycznym zaściankiem’. I my mieliśmy wtedy znaczące osobowości w kręgach światowej ezoteryki i magii. Świadczy o tym działalność Czyńskiego w takich ugrupowaniach, jak O.T.O.…
I tu chyba uwidacznia się prawdziwa intencja Łagosza, będąca wynikiem jakże znanego kompleksu, że my nie takie znów gęsi, że my Polacy też swojego Crowleya mamy… Zapytam wprost: zakładając autentyczne członkostwo Czyńskiego, na czym polegała jego działalność w O.T.O.?
Na stronach 193-194 autor oferuje listę podobieństw pomiędzy Czyńskim a Crowleyem. Sam pisze (s. 43), że łatwiej powiedzieć, kim Crowley nie był, niż kim był, więc jakiekolwiek podobieństwa z jakąkolwiek osobą są aż nader prawdopodobne, by nie powiedzieć wpisane w biograficzną narrację Crowleya. Autor wymienia następujące podobieństwa:
1. „Z dużym prawdopodobieństwem należeli do tego samego ugrupowania magicznego”.
- Cóż, możemy udowodnić przynależność Crowleya, lecz przynależność Czyńskiego jest domniemana (nie znamy nawet ani jednego listu pomiędzy nim a Reussem).
- Sam fakt przynależności do organizacji nie oznacza, że dany członek jest w niej aktywny. Crowley był, a Czyński?
- Swoją drogą, trudno mówić o podobieństwie na podstawie przynależności do jednego ugrupowania. Poznałem setki członków tejże organizacji na całym świecie i gwarantuję, że O.T.O. to nie fabryka klonów, lecz konglomerat wyjątkowych i jakże różnych od siebie jednostek, które nie zawsze mają te same poglądy i często potrafią się ze sobą spierać.
2. „Obaj wagę przywiązywali do magii seksualnej i propagowali tego typu praktyki (warto przypomnieć organizowane przez Crowleya ‘Ryty Eleuzyjskie’, przyjęcia w Nowym Jorku z nagą Leah Hirsig lub orgie w Cefalu.”
- Gwoli wyjaśnienia: ryty eleuzyjskie nie miały nic wspólnego nawet z lekką erotyką, chyba, że za propagowanie magii seksualnej autor uważa deklamacje poematów, grę na skrzypcach (nie na wiolonczeli!) i taniec. Powyższe zestawienie propagowania praktyk magii seksualnej w kontekście rytów eleuzyjskich zadziwia tym bardziej, że przecież na stronie 60 Łagosz podaje opis ich przebiegu! Autor wydaje się sam już nie wiedzieć, co pisze we własnej książce!
- Przyjęcia z nagą Hirsig opisywała jedynie prasa brukowa za pośrednictwem jej siostry, która chciała z pomocą takich zabiegów odciągnąć ją od Crowleya i… zarobić parę groszy.
- Orgie w Cefalu to przesadne określenie. Gdyby autor zadał sobie trud i poczytał jednak dzienniki Crowleya, być może jego opis byłby bardziej rzetelny.
- A w kontekście Czyńskiego, cóż, autor sam zauważa, że jest to niepotwierdzone przypuszczenie. Pojawia się zatem zasadnicze pytanie: po co w ogóle o tym wspominać porównując tych ludzi?
Kolejny punkt z jakiegoś powodu jest oznaczony ponownie liczbą jeden, lecz dla klarowności obrazu będę kontynuował przyjęty tu system numeryczny:
3. „Obu postrzegano jako satanistów (gwoli ścisłości przez prasę brukową).”
4. [U Łagosza 2] “Zdobyli szeroki rozgłos w większym stopniu negatywny niż pozytywny (oczywiście Crowley niewspółmiernie większy).”
W tym kontekście niewątpliwym plusem książki jest zamieszczenie skanów przedstawiających artykuły ówczesnej prasy na temat „afery satanistów” i zamieszanego w nią Czyńskiego. Ciekaw jestem, czy również o nim pisała wychwalająca jego obrazy prasa amerykańska i niemiecka, czy przyjmowali go dyplomaci w Ameryce, Europie i Azji, czy jego pisma i dzieła również cieszyły się setkami recenzji na całym świecie.
5. [U Łagosza 3] „W ich otoczeniu zdarzały się samobójstwa lub dziwne przypadki zgonów wśród uczniów”.
Osobiście słyszałem tylko o jednej osobie z otoczenia Crowleya, która popełniła samobójstwo. Był to Norman Mudd. Ale przyczyną jego tragicznego końca była nieszczęśliwa miłość do Lei Hirsig. O dziwnych przypadkach zgonów wśród uczniów nic nie wien. Bo raczej ciężko nazwać „dziwnym” jeden przypadek młodego i naiwnego R. Lovedaya, który nie posłuchawszy ostrzeżeń o zatrutych sycylijskich źródłach napił się zeń i zmarł z własnej głupoty.
6. [U Łagosza 4] „Obu wreszcie łączył kult kobiety – sofii – jako specyficznego ‘wehikułu’ do uzyskania mądrości.”
Zaraz, zaraz, to jak to było z tym Crowleyem? Czcił kobiety, czy doprowadzał je na skraj obłędu?
A może warto byłoby się zastanowić, czy nie było między nimi więcej różnic? Wymieńmy choćby kilka:
1. Crowley przyniósł nową „ewangelię”, zwaną Księgą Prawa, w której proroctwa miały obowiązywać ludzi całego globu. Propagowanie jej założeń stało się dlań życiowym zadaniem. Dziś dla tysięcy ludzi na całym świecie księga ta stała się najważniejszym kodem etycznym. Co światu zaoferował Czyński?
2. Crowley prowadził kilka zakonów, których historia, działalność i struktura są dobrze udokumentowane (niestety nie dla autora książki, czego przykłady podawałem w tej recenzji), natomiast Czyński z jednej organizacji został wydalony, zaś a o innej niewiele wiemy. Dziś organizacje Crowleya rozrosły się do olbrzymich rozmiarów i prężnie działają na całym świecie.
3. Crowley pozostawił po sobie koherentny system, który do dziś używany jest na całym świecie i doczekał się wielu komentarzy, opracowań i rozwinięć. Przykłady podręczników i zbiorów filozoficznych esejów można by mnożyć.
4. Oddziaływanie kulturotwórcze Crowleya jest niezaprzeczalne (zauważa to autor na s. 33-34). Nie ogranicza się li tylko do wpływu na środowisko będące pokłosiem rewolucji psychodelicznej: jego portret wisi w londyńskiej National Portrait Gallery wśród wielu innych wpływowych Brytyjczyków. Na jego temat organizuje się akademickie konferencje, zaś zjawisko opisują tak prestiżowe wydawnictwa, jak Oxford University Press (np. Aleister Crowley and Western Esotericism).
5. Wpływ technik wschodnich u Crowleya jest oczywisty, ale wcale nie wypływa ze świetnej ich znajomości, tylko z rzadkiego daru uchwycenia ich głębi i istoty, co było możliwe dzięki wielokrotnym podróżom po Azji. Wpływ tychże technik u Czyńskiego jest domniemany.
6. Zestawmy ilość napisanych książek i ich przekładów na różne języki świata… W swej kolekcji crowleyany mam publikacje w językach angielskim, polskim, czeskim, niemieckim, francuskim, szwedzkim, norweskim, fińskim, włoskim, portugalskim, hiszpańskim, rosyjskim, ukraińskim, chorwackim, macedońskim, węgierskim i japońskim….
7. Czyński odbył karę więzienia za uwiedzenie kobiety, Crowley ewidentny problem z prawem miał raz – zapłacił mandat za niedokładne zaciemnienie okna w trakcie nalotów niemiekich bombowców…
8. Czyński interesował się hipnozą i jak można przypuszczać spirytyzmem, podczas gdy Crowley wręcz brzydził się takimi praktykami.
I chociaż niektórzy chcieliby w Czyńskim widzieć polskiego Crowleya, to są jednak zupełnie różnymi, choć pod wieloma względami interesującymi postaciami.
W tym kontekście rodzi się wątpliwość co do uczciwości naukowej i szczerości badawczej autora. Nasuwa się podejrzenie, że autor subtelnie manipuluje materiałem zgromadzonym na przestrzeni mniej więcej trzech czwartych książki, by:
a. Udowodnić podobieństwo pomiędzy biografiami Crowleya i Czyńskiego
b. Udowodnić podobieństwo pomiędzy historią oraz celami O.T.O. i organizacjami, których członkiem był Czyński
Nie można nie dostrzec oddziaływania Crowleya i O.T.O. na świat kultury, nauki i sztuki. Owoce owego oddziaływania możemy lubić bądź nie – to subiektywna kwestia smaku. Natomiast Czyński – jeśli w ogóle – to pozostawił po sobie raczej niewielki i negatywny ślad. Autor dokonuje powyżej wspomnianej manipulacji, by uwiarygodnić i nadać znaczenie Czyńskiemu w wielkim świecie ezoteryki. Używa Crowleya niczym liny ratunkowej, dzięki której Czyński będzie mógł wydobyć się z bagna, w które wpakowała tam go własna karma (czytaj: uczynki).
Odnośnie punktu a:
- autor demonizuje Crowleya, albowiem jest to jedyna możliwość porównania go do Czyńskiego. Wyobraźmy sobie, że w szkolnej ławce siedzi dwóch uczniów. Jeden jest prymusem o niepodważalnym talencie i geniuszu. Drugi zaś co najmniej średniakiem, by nie powiedzieć nieukiem. Co zrobić, żeby jak najszybciej zrównać ich poziom? Zdemoralizować prymusa.
Odnośnie punktu b:
- autor tworzy nic nie wartą teorię na temat schizmy w O.T.O. wynikłej na skutek wprowadzenia elementów magii seksualnej Crowleya we wczesnym okresie O.T.O., schizmy która nie miała miejsca (autor nie potrafi – a może celowo nie chce – rozróżnić odrębności Lóż Panzoficznych od O.T.O.). Czyni to, by ukazać podobieństwo pomiędzy tymi wydarzeniami, a wydaleniem Czyńskiego z Zakonu Martynistów za właśnie domniemane nakłanianie jego członków do praktyk seksualnych o nieznanym charakterze
- przedstawienie O.T.O. jako mglistego i tajemniczego skupiska magów seksualnych ma jak najbardziej uwidocznić podobieństwo z tajemniczą organizacją O.B.O. Czyńskiego.
W etyce thelemy, mówi się, że taką postawą kieruje „żądza rezultatu”. Nadaje to paradygmatowi naukowego znamion beletrystyki.
Jeśli powyższa teza zawiera choć ziarno prawdy, wówczas rzutuje na wiarygodność jakiegokolwiek przedstawionego w książce materiale o Czyńskim.
Wiarygodność tę można podważyć także ze względu na chaos struktury książki, niedbalstwo w metodologii, a także błędy faktograficzne. Tego wniosku nie wysnuwam li tylko po lekturze biografii Crowleya. Nie można rozdzielić zagadnienia na dwie części i powiedzieć, że autor mylił się tylko w odniesieniu do jednego z tytułowych bohaterów książki. Dlaczego? Na podstawie podanych w recenzji przykładów przyjrzyjmy się temu, z czym musi zmierzyć się Czytelnik:
- Trzem osobom Łagosz przypisuje inną narodowość i miejsce urodzin.
- Trzem osobom zmienia status matrymonialny.
- Pięciu osobom zmienia funkcje w organizacjach, do których przynależeli albo przypisuje im członkostwo do organizacji, do których nie należeli.
- Dwóm osobom zmienia wykształcenie i profesje.
- Wreszcie, autora książki transformuje w jej tytuł.
Konkluzje są oczywiste.
Autor odwołuje się do nowożytnych dziejów O.T.O. marginalnie. Zauważa na stronie 90, że „sądownie uznani spadkobiercy [Crowleya] czerpią spore zyski” z praw do publikacji jego dzieł. Jestem ciekaw, skąd doktor Łagosz czerpie takie informacje? Znów brak źródeł. Osoby, które piszą na temat „sporych zysków” nie mają żadnego, powtarzam żadnego rozeznania w tej materii. Jako członek Gildii Translatorskiej O.T.O. mogę powiedzieć, że zyski pochodzące z wydania nowej książki Crowleya na rynku anglojęzycznym, czy też z honorarium za licencje na wydania zagraniczne, nawet nie wystarczają na pokrycie kosztów badawczych umożliwiających zachowanie wysokiej jakości dzieł publikowanych pod auspicjami O.T.O.
Jako przykład mogę podać tu nową edycję Magick in Theory and Practice, która ukazała się w 2000 roku. Crowley wydał tę książkę w 1929 roku w Paryżu, albowiem ze względu na kontrowersje, jakimi cieszył się w Anglii, publikacja była niemożliwa w jego ojczystym kraju. Książka nie została poddana profesjonalnej edycji i korekcie, zaś konsultacje z wydawcą z różnych powodów były niemożliwe. W efekcie książka została okrojona bez zgody autora ze znacznych fragmentów i oczywiście pozostawia wiele do życzenia. Crowley był wściekły. Kilkanaście lat temu O.T.O. odkupiło od prywatnego kolekcjonera oryginalny maszynopis tego dzieła za niebagatelną sumę kilkudziesięciu tysięcy dolarów, by móc zrealizować wizję jego autora. Zysk ze sprzedaży nowej edycji nie pokrył poniesionych kosztów. Osobom, które rozsiewają podobne plotki o sporych zyskach, czy bogactwach płynących z wydawania takiej literatury, sugeruję nie ufać informacjom znalezionym na sieci, zaś „badaczom” umieszczającym takie informacje w książkach, naukową rzetelność. Bo co to za informacja na temat finansów, która nie podaje źródła swego pochodzenia ani konkretnych liczb, prawda?
W świat mglistych opowieści zostaje włączona i moja osoba. Otóż na stronie 64 dowiadujemy się, iż mam „pietystyczne [sic!] podejście do wydawanych prac Crowleya”. Cóż… Czytelnik musi uwierzyć mi na słowo, że nie mam nic wspólnego z luteranizmem. Na stronie 254 autor łączy mnie z „jednym z ‘duchowych ziaren’ Crowleya” o nazwie „Kalifat O.T.O.”. Gwoli wyjaśnienia, organizacja, której mam honor być członkiem nosi nazwę Ordo Templi Orientis. Pod takim szyldem jest zarejestrowana prawnie, więc tak chyba wypadałoby ją nazywać. Stosowanie dziwnych dodatków do nazw własnych organizacji jest dezinformujące i nie świadczy najlepiej o rzetelności badacza.
Wiele innych koncepcji w recenzowanej tu książce opiera się na czystych założeniach i nadinterpretacjach, a błędów faktograficznych nie sposób wręcz zliczyć. Jak być może Czytelnik zauważył, nie odniosłem się do opisów biograficznych Czyńskiego ze względu na słabą znajomość tego zagadnienia. Biorąc jednak pod uwagę ilość niedociągnięć, jakie zauważyłem w trakcie pobieżnej lektury pozostałych części książki i tu zachowuję dużą nieufność. Podane powyżej przykłady nakazują stwierdzić, że prawdopodobieństwo popełnienia błędów wydaje się być o wiele bliższe prawdzie niż teza, że Crowley miał wpływ na polską „XX wieczną tradycję ezoteryczną”.
Niestety książka nie przeszła stylistycznej redakcji:
• Język zadziwia takimi zwrotami, jak „uczestnik Ordo Templi Orientis” (s. 35), „zakon […] był ugrupowaniem lucyferyczno-demonicznym” (s. 85), „[zakon] stanowił unikalną mieszankę kosmologii astrologicznych, neognostyckiej demonologii i seksualnego okultyzmu połączonego z zasadami masońskimi”.
• Autor raz stosuje czas teraźniejszy, by w kolejnym zdaniu stosować czas przeszły (np. s. 53).
• Razi brak systematyczności w pisowni tytułów (np. raz Goecja, raz Goetia, czasem tytuł podany jest kursywą, czasem stosowany jest cudzysłów).
• Autor niekonsekwentnie stosuje wielkie litery (np. raz „Zakon”, innym razem „zakon”), znaki diakrytyczne oraz nazwy organizacji, które raz są tłumaczone na polski, innym razem podawane w języku obcym.
• Mamy również błędy w przekładach angielskich tekstów i niestosowanie nomenklatury, którą można by zweryfikować w oparciu o oryginalne dokumenty. Na przykład pojęcia „głowa loży” (s. 252) ani „stopnie świątynne” (s. 145) w ogóle nie są stosowane w O.T.O. Jako eksperyment zapytałem kilku wieloletnich członków tej organizacji, czy mogą mi coś powiedzieć o nadawaniu „świątynnych stopni” i w odpowiedzi usłyszałem, że nie mają pojęcia, o co pytam.
Tak surowa recenzja może wydawać się próbą zdyskredytowania autora, zaś skrupulatne wymienianie nieścisłości działaniem inkwizycyjnym. Tak nie jest. Czuję się zobowiązany do podzielenia się – mam nadzieję – merytorycznymi spostrzeżeniami w trosce o Czytelnika. Nie możemy zapomnieć, iż książka ta powstała w oparciu o pracę doktorską i z pewnością pojawi się pokusa, by wykorzystywać ją jako niepodważalny tekst źródłowy. Przestrzegam przed traktowaniem jej jako wiarygodnej.