Ordo Templi Orientis, Recenzje

“Krew na ołtarzu” Craiga Heimbichnera

27 czerwca 2015

Poniższa recenzja ukazała się w piśmie polskiej sekcji O.T.O., “Neszer”, marzec 2014.

 *** ***** ***

Craig Heimbichner, Ordo Templi Orientis – Krew na ołtarzu. Nieznana historia O. T. O.- najniebezpieczniejszego tajnego stowarzyszenia. Okultystyczne zwiedzenie i globalna manipulacja, Independent History and Reserch – Polish Edition – Idaho USA 2013. 

krew na oltarzuZawsze drżę, kiedy wpadają mi książki na temat O.T.O. I bynajmniej, nie jest to pozytywne uczucie. Szybko przekartkowuję nową zdobycz, żeby sprawdzić jak akuratną zawiera treść i jak dużo przedstawia fragmentów rytuałów, które zazwyczaj wyrwane są z kontekstu. Zazwyczaj nic dobrego takie publikacje nie przynoszą.

Krew na ołtarzu przeczytałem od deski do deski dwukrotnie. Nadal mam problem ze zrozumieniem, o czym traktuje. Autor jest przedstawicielem nurtu doszukującego się spisku i konspiracji w każdym pierdnięciu każdego amerykańskiego prezydenta.

Trudno nazwać Krew na ołtarzu książką o O.T.O. Heimbichner wmieszał w swą opowieść tyle pobocznych wątków i kompletnie niepowiązanych z O.T.O. faktów, że dostałem solidnych zawrotów głowy. Myślę, że ze względu na brak poważnych dowodów na przedstawienie tez jest to jedna ze sztuczek erystycznych, które wykorzystuje. Przeciętny czytelnik – bowiem Krew na ołtarzu nie jest pozycją akademicką – zostanie tak oszołomiony bogactwem przedziwnie splecionych szczegółów, że zakończy lekturę z wrażeniem przeczytania spójnej opowieści. Pod tym względem to bardzo sprytnie uknuta rzecz.

Już na pierwszej stronie dowiadujemy się, że George W. Bush i John F. Kerry byli… nekromantami! Mocne, prawda? Główna teza Heimbichnera opiera się na tym, że O.T.O. jest najpotężniejszą światową organizacją, pragnącą przejąć władzę w USA, Izraelu (jakżeby inaczej!) i innych państwach, a także zmierza do stworzenia nowej kultury masowej celem „propagowania swojej religii thelemy wywodzącej się z tradycji talmudycznej”… Autor przekonuje czytelnika, że członkowie pierwszych stopni są okłamywani co do prawdziwej natury i celów zakonu, a swe tezy opiera na wyrwanych z kontekstu cytatach z książki dziewiętnastowiecznego wolnomularza Alberta Pike’a, który z O.T.O. nie miał nic wspólnego.

W podrozdziale „Podstawowe fakty dotyczące O.T.O.” autor błędnie podaje, że członkiem niesławnej „Słonecznej Loży” był Charles Manson i że loża była prawdopodobnie częścią O.T.O. (str. 22). Jest to po prostu nieprawdą. Na stronie 23 czytamy, że „niektórzy członkowie O.T.O. lansują miłość mężczyzna-chłopiec”. Za jedyny fakt, na którym opiera się ta teza jest osobista interpretacja raportu seksuologa Alfreda Kinseya, który – tak się trafiło – studiował książki Crowleya i był przyjacielem wpływowego thelemity, Kennetha Angera. Nie wdając się w dyskusje na temat absurdalności interpretacji dzieł Kinsleya w kontekście pedofilii o charakterze homoseksualnym, należy zaznaczyć, że Kisnley nigdy nie był członkiem O.T.O. Dlaczego zatem wciska się nam słowa i (pokrętne) interpretacje dzieł ludzi kompletnie niezwiązanych z O.T.O.?

Na stronie 24 dowiadujemy się, że „O.T.O. było o krok od wyniesienia na tron papieski człowieka ze swoich kręgów, kardynała Mariano Rampollę del Tindaro, członka Akademii Masońskiej”. Autor oczywiście zapomina podać źródła domniemanej przynależności do Academia Masonica. Wprawdzie nazwisko kardynała pojawia się w tekście zatytułowanym Manifest O.T.O., lecz obok Lao Tsy, Sidharty, Kryszny, Goethego i innych, których życie i czyny stanowiły inspirację dla założycieli O.T.O., ale nigdy nie byli członkami zakonu! Z tego nic nieznaczącego związku autor oczywiście uczynił cały spisek!

I gdzieś właśnie w tym momencie lektury zacząłem czytać ją okiem niezaznajomionej z tematem osoby. Zadałem sobie pytanie, co o O.T.O. dowiedzą się przeciętni czytelnicy? Odpowiedź jest jedna: niewiele. Nie ma w książce ani wyraźnego rysu historycznego, ani klarownie przedstawianych tez. Całość wymieszana jest w mdłym kotle spisków i zadziwiających przeskoków, które nie czynią książki łatwej w odbiorze.

Na stronie 25 Heimbichner pisze, że O.T.O. znalazło dostęp do „najwyższych poziomów rządów zachodnich”, a to wszystko przez przyjaźń Crowleya z generałem J.F.C. Fullerem, który zerwał z nim znajomość, zanim ten przyłączył się do O.T.O.! Lecz kogo interesują tak subtelne detale? Wystarczy, że Fuller znał, Kinsley czytał Crowleya, żeby wpisać ich w poczet członków „najniebezpieczniejszego tajnego stowarzyszenia”.

Na tej samej stronie wspomniane są również eksperymenty przeprowadzane przez FBI w obserwatorium astronomicznym i o skandalu seksualnym, który miał tam miejsce. Jedynym powiązaniem z O.T.O. jest wspomniany dwa zdania wcześniej Jack Parsons, który również interesował się astronomią. I tak oto niezbyt inteligentny czytelnik pada ofiarą spisku sprytnie uknutego nie przez ową „zbrodniczą” i „przewrotną” organizację, lecz przez autora Krwi na ołtarzu. Kompletnie niepowiązane ze sobą fakty nagle zlewają się w jedność. Jeśli szukacie konspiracji, to nie znajdziecie jej w O.T.O., lecz w książce Heimbichnera.

Stronę później dowiadujemy się, że „oficjalnym szefem O.T.O.” jest Kenneth Grant, który został wydalony z O.T.O. w 1955 roku, będąc na ledwie trzecim stopniu. Zadziwiające, jak często powiela się ten historyczny błąd. Jerzy Prokopiuk w książce Historia Różo-krzyża czyni dokładnie to samo.

Heimbichner sporo miejsca poświęca składaniu ofiar ze zwierząt i ludzi. Na stronie 31 pisze, że „jeden ze standardowych rytuałów w O.T.O. polega na ukrzyżowaniu ropuchy ochrzczonej uprzednio imieniem Jezus”. To nie jest „standardowy rytuał” w O.T.O. Szkoda mi czasu na polemikę z takimi zarzutami, a zainteresowanych tą kwestią odsyłam do mojego wstępu do Działań paryskich Crowleya i Neuburga (Lashtal Press 2014).

Mogę kontynuować wypisywanie ilości absolutnych bzdur przedstawianych w Krwi na ołtarzu i tanich sensacyjnych wątków o CIA, wolnomularzach i agencjach wywiadowczych, za którymi oczywiście stoi O.T.O. Cała ta książka to rozwinięcie koncepcji spiskowych księdza Natanka: „Jeśli coś się dzieje, to wiedz, że za tym kryje się O.T.O.”

Na stronie 134 dowiadujemy się, że „O.T.O. jest sukcesorem masonerii, lecz mimo to pozostaje w zależności od judaizmu, podobnie jak wszyscy masoni […]. System ten od samego początku był ideologicznie zbliżony do totalitarnych systemów kontroli realizujących kabalistyczny schemat tikkun, czyli reintegrację Adama Kadmona, boga płci męskiej, poprzez zawładnięcie Palestyną i ustanowienie rządów zgodnie z zasadami Zoharu”… Ufff….

Na stronie 166 dowiadujemy się nawet, że Kościół rzymsko-katolicki „przejawia cechy telemizacji”, albowiem „O.T.O. stało się doradcą, inspiratorem i współtwórcą polityki Watykanu” (str. 152).

W książce nie ma nic o misteryjnym charakterze systemu O.T.O., o pracy na rzecz uszlachetnienia charakteru jednostek, o obronie Praw Człowieka. Ale pewnie i tak autor uznałby to za propagandę spiskowców na najwyższych stopniach. O.T.O. przedstawił jako organizację czysto świecką. Wprawdzie wspomina raz, że członkowie są nakłaniali, by wzywali swego świętego anioła stróża („wyższe ja”), ale od razu równa go z szatanem.

Heimbichner nie tylko wiąże przypadkowych ludzi z O.T.O., lecz także i przypadkowe teksty Crowleya. The Law is for All nazywa „oficjalnym komentarzem organizacji” (str. 39), zaś w Book IV doktryna O.T.O. ma „opierać się na satanizmie” (str. 42). Czasem rzuca także technicznym, wyrwanym z kontekstu żargonem alchemicznym (str.51), by pokazać jakim jest specjalistą w tematyce. Potem przechodzi do istnej „psychologii głębi” idiotyzmu, kiedy pisze, że O.T.O. „jest spadkobiercą satanicznej wiedzy na temat psychologii człowieka” (str. 54). Chwilę później (str. 56) tłumaczy, o co chodzi: „Zakon O.T.O. uznaje, że należy odwrócić uwagę od konspiracyjnej działalności judaizmu i masonerii – ideologia zakonu opiera się na kabale – dlatego potępia głównie islam i promuje grupy stosujące taką samą taktykę. Tak więc zakon po zniszczeniu kultury kanałami lewicowymi, bierze teraz na celownik koszerną konserwatywną prawicę”. Wow!

Na stronie 214 znajdujemy definicję magii ceremonialnej, jako „nekromancji nazywanej przez Crowleya magiją dla odróżnienia jej od zwykłej chiromancji”. Nie wiem, po co odróżniać w ogóle nekromancję (praktykę przywoływania zmarłych) od wróżenia z ręki (chiromancji), ale z pewnością wiem, że autor nie ma pojęcia, o czym pisze. Na stronie 218 podana jest niewłaściwa data skomponowania Mszy gnostyckiej, a dodając do tego różne inne powyższe nieścisłości, nie możemy być już niczego pewni.

A co z tytułową krwią? Czytelnik może zadać sobie pytanie, czy O.T.O. faktycznie składa ofiary. Jeśli tak, to na jakim stopniu? W jakich mrocznych katakumbach? W jakich tajemnych świątyniach? Poszukiwałem odpowiedzi na te pytania w trakcie lektury. I kiedy zacząłem poważnie powątpiewać, czy autor mi jej dostarczy, tak szczęśliwie na stronie 198 wyjaśnia, o co chodzi. Odetchnąłem z ulgą, bowiem owa „krew na ołtarzu” z O.T.O. nie ma nic wspólnego – jak zwykle chodzi o Żydów…

Książka proponuje kilka przeciwdziałań względem „kultu Bestii 666” i spiskowców z O.T.O.: „Pozostaje modlitwa i post!” (str. 6); „modlić się, pracować i cierpieć dla Kościoła (str. 274) oraz „liczyć paciorki różańca, rozważając tajemnic życia Zbawiciela i jego najświętszej Matki (str. 276).

W Krwi na ołtarzu znaleźć można także i mądre słowa na stronie 202, gdzie autor pisze o społecznym programowaniu i letargu, ale dlaczego odpowiedzialność za taki stan rzeczy ma spadać na O.T.O., czy thelemę? Przecież ludzkość nie jest pogrążona w letargu od czasów Crowleya. Przecież to nie on stworzył eonu Horusa, lecz po prostu opisał go, obserwując zmiany w świecie. Dlaczego nie obarczyć nim tyranów u władzy i kościelny zabobon? Ach tak, można, tyle, że i za tym kryje się O.T.O….

Mdła i pozbawiona sensu książka, przez którą trudno przebrnąć do końca.