Lashtal Press

Jak powstają książki talizmaniczne? – wywiad

17 grudnia 2022

Poniższy wywiad ukazał się w 2012 roku dla internetowego magazynu QFant. Pytania zadawał Tomasz Przewoźnik.

 

Jak powstało wydawnictwo?

Idea Lashtal Press narodziła się gdzieś na początku lat dziewięćdziesiątych w umyśle mojego nieżyjącego już przyjaciela Pawła Wasilewskiego. Pod tym szyldem wydał Księgę Prawa Aleistera Crowleya. To nie było profesjonalne wydanie, ale taka klasyczna podziemna publikacja, jakich w tamtym okresie było pełno: kilkadziesiąt skserowanych egzemplarzy, które rozsyłał pocztą do zainteresowanych. Wtedy internet nie był jeszcze tak rozwiniętym narzędziem, nie istniały transfery bankowe, ludzie nie mieli kart płatniczych… Niezależni wydawcy rozsyłali listownie małe reklamówki, flyersy, do osób, które zamawiały ich produkty i tym sposobem „rynek” był informowany o nowościach. Zainteresowany zakupem szedł na pocztę, wysyłał przekaz i cierpliwie czekał na przesyłkę.

Paweł zdecydował odebrać sobie życie w 2001 roku. Jako że nosiłem się z zamiarem założenia oficyny wydawniczej od dość dawna i bardzo podobała mi się nazwa Lashtal Press, tak postanowiłem jej użyć. Szczerze powiedziawszy, czuję się kontynuatorem zaczętego przez niego procesu. Tuż przed jego śmiercią omawialiśmy możliwość wydania Świętych ksiąg thelemy. Przesyłałem mu swe wstępne tłumaczenia, a on je redagował. Wierz mi bądź nie, ale nasze pierwsze publikacje mocno były utrzymane w duchu tej podziemnej sceny. Może nie pod kątem wydania, ale na pewno dystrybucji.

Dlaczego wydajecie to, a nie co innego?

Jako że jesteśmy wydawnictwem niezależnym, tak możemy sobie pozwolić na odrobinę ekstrawagancji. Staramy się trzymać z dala od prawideł wielkiego rynku i robić po prostu to, co nas kręci. Wybór wydawanych książek odzwierciedla nasze gusty.

 

Jakie napotykacie trudności i jak sobie z nimi radzicie?

Każdy, kto próbuje wcielić słowo w ciało, napotyka na tak zwany opór materii. Problemów jest cała masa i to na każdym etapie produkcji. Mamy świetnie zorganizowany team. Jest jak zespół muzyczny. Długo trwało nasze wspólne docieranie się, wzajemne wyczucie, ale w tej chwili całość funkcjonuje, jak świetnie naoliwiona maszyna, jeden organiczny byt. Stworzenie takiej hybrydy z kilku różnych indywiduów nie był łatwym zadaniem. Zajęło lata pracy. Na etapie, na którym jesteśmy obecnie, trudności po prostu są po to, by je rozwiązywać. Stają się codziennością i tak są przez nas traktowane. Ot, kolejny kurz, który należy po prostu strzepnąć.

 

Czym są książki talizmaniczne? Jakie jest ich przeznaczenie? Czym różnią się od zwykłej książki?

Książka talizmaniczna to taka, której powstaniu towarzyszy specyficzna intencja. Taka książka posiada specyficzne – wręcz mesmeryczne – oddziaływanie na rzeczywistość. W tradycji okultystycznej i alchemicznej istnieje koncepcja „magicznego dziecka”. Nie jest ono poczęte w „normalny” sposób. Książka jest takim dzieckiem. Rodzic – czarownik, pisarz, wydawca – zaklina w nią pewne idee, pielęgnuje je, a następnie wypuszcza w świat. Dziecko wchodzi w relacje ze światem i ma wpływ na jego kształtowanie. Nie miejsce tu, ni czas, by rozprawiać nad technicznymi aspektami tej sztuki. Wystarczy chyba powiedzieć, że taka książka nie musi być ręcznie wykonana i że nie każda książka o magii jest talizmanem. Może być nim nawet książka kucharska. Mówimy tu o subtelnych różnicach.

 

Jak wygląda proces przygotowywania książki talizmanicznej?

Na początku jest Słowo. W umyśle pojawia się idea. Kompletnie go opanowuje. Staje się obsesją w spare’owskim rozumieniu tego słowa. Całe działanie staje się podporządkowane jej urzeczywistnieniu – zaklęciu w przedmiot. By mogła odpowiednio się przyjąć na gruncie materii i spełnić rolę, jaką przypisał jej los, należy dbać o nią i pielęgnować. Mag wybiera najbardziej sprzyjającą porę narodzin, na którą wskazują układy gwiazd i planet. Zgodnie ze znajomością sztuki talizmanicznej konstruuje odpowiedni cielesny wehikuł: wielkość książki, kolor okładki… Każdy element odgrywa tu istotną rolę. Następnie przyzywa demony. Paktuje z nimi i nakazuje posłuszne wykonanie powierzonego im działania. To drukarze, którzy zabierają się do pracy nad ostateczną materializacją idei. Potem przyzywa anioły (posłańców) –  dystrybutorów zanoszących dobrą nowinę światu.

Jak widzisz, jest to praktycznie ten sam proces, jaki towarzyszy powstawaniu innych książek. Odróżnia go tylko intencja i narracja. Zmienia się paradygmat. Wysubtelniamy nasze odczuwanie rzeczywistości. Zaczynamy postrzegać świat w sposób magiczny. Lubię patrzeć na to, jak na świadome pielęgnowanie rośliny. Zaczynasz od nasienia, a kończysz na kontemplacji nad pięknym kwiatem. Książki, które wydawał Crowley, są doskonałym przykładem takich talizmanów. Wszystko miało być wykonane zgodne z kabalistyczną teorią odpowiedników. Dobierał nie tylko odpowiednie daty ich wydań, ale także wielkość czcionek, a nawet ich kształty. Kiedy trzymasz je w rękach, trudno nie odczuć przedziwnych wibracji. I nie są one jedynie wynikiem astronomicznych cen.

 

Jaką pamiętasz najśmieszniejszą/najdziwaczniejszą sytuację związaną z działalnością wydawnictwa?

Wielu ludzi, kiedy słyszy o talizmaniczności książek, po prostu wzrusza ramionami. Mówią, że nic w tym nie ma. Że to tylko inny opis tej samej rzeczy. Ale to właśnie ów opis zmienia nasze postrzeganie świata. Trzeba oczywiście chcieć go zrozumieć i przyjąć za równie ważny, jak każdy inny. Kiedy zaczynasz patrzeć na świat w sposób magiczny, przywołujesz Przygodę. Na tym poziomie prawa przyczyny i skutku zaczynają nabierać nieco innych kształtów. Zmienia się perspektywa. Ilość koincydencji i synchroniczności jest zadziwiająca. Czasem są to małe i nic nie znaczące detale, jak wartość plików, które przyjmują wartość albo w liczbach istotnych dla ciebie albo liczbach bezpośrednio powiązanych z książką. To takie małe znaki, które wywołują uśmiech na twarzy i dają do zrozumienia, że coś nad tobą czuwa w trakcie pracy. Pojawiają się też większe i cięższe rzeczy. Crowley był zdania, że właściwie wydana Księga Prawa zawsze przynosi wstrząsy w świecie. Mają miejsce dokładnie dziewięć miesięcy po jej wydaniu. Za życia opublikował cztery jej wydania, po których zawsze wybuchały wojny. Dokładnie co do dnia, dziewięć miesięcy po publikacji polskiej edycji Księgi Prawa, w Londynie, w którym mieszkam od 14 lat, dokonano serii zamachów terrorystycznych. Zwykły zbieg okoliczności? Koincydencja? A może część Wielkiego Planu? Wtedy pomyślałem: „Jesteśmy na dobrej drodze!”

 

Jesteś pasjonatem literatury nie tylko okultystycznej, ale literatury w ogóle. Jaka jest twoja ulubiona książka beletrystyczna i dlaczego?

Jest ich zbyt wiele, by wymieniać. Nie chcę faworyzować jednej kosztem innych. Moje patrzenie na świat kształtowało i mam nadzieję będzie kształtować wiele powieści. Niektóre uwielbiam za baśniowość, inne za mocne trzymanie się rzeczywistości. Warsztat powieści Nienackiego, w których zaczytywałem się w dzieciństwie, jest kompletnie inny od tego, jaki prezentują R.A. Wilson i R. Shea w trylogii Illuminatus! Ciężko ze sobą zestawić kosmiczną grozę H.P. Lovecrafta z optymizmem Obcego w obcym kraju R. Heinleina. A jednak wszyscy byli genialni!

 

A co z Crowleyem? Zawsze byłem ciekaw, jak jego prozatorskie i poetyckie osiągnięcia są odbierane przez literaturoznawców, szczególnie, gdy czytają oni częste przechwałki autora, który sam siebie uważał za mistrza języka, a na które można w dużych ilościach trafić chociażby w wydanym przez was niedawno Ekwinokcjum Bogów. Jestem już troszkę oczytany w Crowleyu, więc dla mnie były one raczej zabawne, ale nasunęły mi na myśl pytania o faktyczny odbiór jego prozy i poezji. W Polsce chyba tylko Lashtal Press wydał coś „nietechnicznego” tego autora, na przykład Akeldamę (jestem dumnym posiadaczem egzemplarza nr 170!, Hymn do Pana, czy Leah Doskonałą. Oczywiście wielu z jego tekstów nie da się łatwo skategoryzować, ale są też takie, które są czystą prozą, czy poezją, nawet jeśli wielopoziomową. Jaki był i jest jego faktyczny wpływ na poezję i prozę dawną oraz współczesną, w Anglii i na świecie?

Przede wszystkim nie jestem literaturoznawcą. Trudno mi ocenić zjawiskowość Crowleya z tej perspektywy. Obserwując recepcję jego poezji i prozy w krajach anglojęzycznych można zaobserwować – jakżeby inaczej, gdy dyskutujemy o Bestii! – zdecydowany podział opinii. Jego poezje uważane są albo za bardzo słabe, albo za jedne z najlepszych, jakie stworzono w języku angielskim. Podobnie rzecz ma się zresztą z malarstwem Crowleya. Niektórzy uważają jego obrazy za infantylne, zaś symboliści i ultramoderniści są nimi zachwyceni. Karl Nierendorf, jeden z pierwszych promotorów niemieckiego ekspresjonizmu, twierdził, że artystycznemu kunsztowi Crowleya dorównuje jedynie kilku malarzy. W kontekście słowa pisanego nie można nie wspomnieć o skomponowanych przez Crowleya sztukach teatralnych, choćby misteryjnych Rytach Eleusis. Ich wystawienie w 1910 roku spotkało się z falą krytyki. Obecnie nie tylko regularnie wystawia się je w różnych krajach, ale także opisuje z czysto akademickiej perspektywy. Od śmierci Crowleya minęło 65 lat. Poważniejsze zainteresowanie jego dorobkiem literackim, teatralnym i malarskim dopiero rozkwita. O ewentualnych wpływach będziemy mogli porozmawiać bardziej szczegółowo za, powiedzmy, 35 lat.

 

Wielu z czytelników Qfanta próbuje własnych sił w pisaniu. Jakie masz dla nich rady jako czytelnik, wydawca oraz artysta (piszesz teksty dla zespołu Behemoth, wydałeś zbiór poezji Wino sabatu, współtworzyłeś projekt muzyczny The 4th Is Eligor).

Sądzę, że najistotniejsza jest wytrwałość i cierpliwość. Działać, działać i jeszcze raz działać, i to bez względu na towarzyszące nam warunki. Szukać inspiracji w dosłownie każdej rzeczy. Kontemplować ją i przemieniać w coś plastycznego. Z pewnością opowie ona swoją historię, którą zręcznie opiszemy. Od lat towarzyszą mi również słowa Crowleya: „Artysta musi żyć nieprzerwanie w tak intensywnej zażyłości z boskością, że w jego dziele nigdy nie przeszkodzą mu już ani głód, ani sukces.” Tę boskość należy zdefiniować samemu. Może być nią nawet sam fakt tworzenia. Ważne, by nawiązać z nią zażyły kontakt. Doprowadzić do alchemicznych zaślubin aspiracji i inspiracji.

Jesteś autorem rewelacyjnych wstępów do publikacji Lashtal Press. Gdy je czytam, za każdym razem do głowy przychodzi mi: „Kiedy Krzysztof wreszcie napisze coś więcej?” Tak więc – kiedy? Myślałeś o tym, żeby pójść w jakąś dłuższą formę? Jeśli tak, to co by to było? A może już napisałeś, tylko czekasz na odpowiedni moment?

W wolnych chwilach, których miewam bardzo niewiele, pracuję nad dwoma większymi projektami książkowymi. Pierwszy z nich jest poświęcony symbolizmowi obrazów brytyjskiego generała, maga i byłego przyjaciela Aleistera Crowleya, J.F.C. Fullera. Druga książka dotyczy powiązań pomiędzy ikonografią tarota a alchemią. Trudno mi w tej chwili przewidzieć, kiedy te projekty ujrzą światło dzienne. Tłumaczenie, redakcja i opracowywanie wstępów do książek Lashtal Press to niezwykle czasochłonne zajęcia. Do tego dochodzą jeszcze inne projekty, w które jestem zaangażowany…

 

Tych projektów jest sporo, bo poza wydawnictwem, jest jeszcze na przykład coroczna konferencja okultystyczna organizowana w Gdańsku, czy też gildia tłumaczy w ramach O.T.O., czyli paramasońskiej, międzynarodowej organizacji, do której należą prawa do dzieł Crowleya. Skąd czerpiesz na to wszystko czas i siły?! (śmiech) I co ciekawego szykujesz na zbliżający się rok?

Czas jest plastyczny. Można rozciągać go w nieskończoność! Stosuję metodę paradoksu: jeśli dochodzę do zatrważającego wniosku, że nie mogę podołać ilości stawianych sobie wyzwań, zazwyczaj biorę na siebie kolejne! Wspomniałeś o corocznej konferencji, ale tak naprawdę organizujemy znacznie więcej wydarzeń o różnej tematyce. Na początku 2012 roku współorganizowałem z wrocławską galerią MDS imprezę poświęconą malarstwu Crowleya, zaś w październiku – przy wsparciu wydziału humanistycznego na krakowskiej AGH – panel na temat wprowadzenia ezoteryki jako dyscypliny naukowej na polskie uczelnie. Do tego dodaj jeszcze różnej maści prelekcje na temat książek Lashtal Press, które odbywają się w miarę regularnie w różnych miastach…

 

Czy masz zamiar rozszerzyć propozycję wydawnictwa o rzeczy mniej dla was typowe? Może coś mniej hermetycznego? Sam fakt, że moje Hikikomori pojawiło się w waszym katalogu, świadczy o, jakże miłej dla mnie (śmiech), otwartości. Czy planujesz iść dalej w tym kierunku?

Chcemy wydawać różne publikacje. Wiesz, jedną z misji Lashtal Press jest przedstawienie polskiemu czytelnikowi dorobku Crowleya. Mówimy tu o wydaniu ponad stu dzieł… A przecież żeby wydawnictwo mogło zdrowo funkcjonować należy publikować różnych autorów, nie jednego. Wydanie crowleyany rozciąga się zatem w czasie. Niemniej co jakiś czas spotykam się z głosami krytykującymi nas za zbyt wąskie podejście do tematyki. Z drugiej strony pojawiają się naciski pasjonatów głodnych kolejnych pozycji Crowleya. Trudno zaspokoić wszystkich, zwłaszcza ze względu na fakt, że Lashtal Press staje się zjawiskiem operującym na wielu płaszczyznach i nie poprzestaje na wydawaniu książek. Sądzę jednak, że będziemy poszerzać naszą ofertę i to znacznie. To kwestia czasu.

 

Co uważasz za wasz największy sukces wydawniczy?

Nie chcę wskazywać na jakiś konkretny tytuł. Każdy z nich był sukcesem na miarę naszych możliwości w danych okolicznościach i w danym czasie. Ogólnie mówiąc, największym naszym sukcesem jest chyba to, że udało nam się przetrwać. W 2013 roku Lashtal Press będzie obchodzić dziesięciolecie. Żyjemy w czasach, w których podobne inicjatywy rozpadają się szybciej niż powstają. Ja – na pohybel głodowi i sukcesowi – mam nadzieję pociągnąć jeszcze ten interes przez kolejne dwie-trzy dekady.